czwartek, 17 października 2019

Vincent 1

Spojrzałam na niego na tyle dyskretnie, że tego nie zauważył. Staliśmy w porcie, czekając na Ragnę i Lora. Zapadł już zmrok, a nad miasto nadciągała ponura mgła. Było przerażająco cicho i chłodno.
- Jesteś pewien…? - zapytałam niemal szeptem.
Wydawał się głęboko zamyślony. Ze zmarszczonymi brwiami wpatrywał się w światełko daleko na wzgórzu. Byłam już pewna, że mnie nie usłyszał i miałam się powtórzyć kiedy z cichym westchnieniem odwrócił się w moją stronę i pokiwał głową.
Posłałam mu lekki uśmiech, który miał mu dodać otuchy. Chwilę później usłyszeliśmy kroki i zza zakrętu wyłonili się Lor i Ragna. Po tym pierwszym nie dało się poznać żądnych emocji, ale Ragna wyraźnie miała niezadowoloną minę. Umyślnie unikała kontaktu wzrokowego z którymkolwiek z nas, po czym szybkim krokiem podeszła do „Shirley” i wrzuciła swój tobołek przez otwarty właz.
- Na co jeszcze czekacie? - warknęła. - Żeby gliny nas zgarnęły?
Wywróciłam oczami i weszłam do statku. Jakby nie było miała trochę racji. Rodzice Vincenta mogli zaalarmować kogo trzeba i przeszkodzić nam w ucieczce.
- Chodź za mną – poleciłam chłopakowi, który rozglądał się po wnętrzu.
Przyspieszyliśmy kroku, żeby sprawnie dostać się na mostek. Android już tam była. Odetchnęłam z ulgą, gdy spojrzała na mnie ze swoim typowym, uprzejmym uśmiechem.
- Tęskniłam – wyszczerzyłam się. - Wszystko gotowe do odlotu?
- Tak, kapitanie. Możemy ruszać.
- Znakomicie.
Dobrze było znowu znaleźć się na pokładzie. Chociaż będę tęskniła za codziennymi kąpielami w tej pięknej, ogromnej łazience…
- Uruchom silniki.
Android skinęła głową, kiedy ja usadowiłam się wygodnie na moim fotelu. Vincent nie bardzo wiedział co robić, a ja chwilowo zapomniałam o jego istnieniu i cieszyłam się statkiem, więc strategicznie zajął miejsce przy ścianie, żeby w razie czego móc się czegoś złapać. „Shirley” zaczęła szumieć. Był to najwspanialszy dźwięk dla moich uszu. Już dawno nie mruczała tak zdrowo. Naprawa kosztowała fortunę i Vincent stał się właścicielem w 50%, ale w tej chwili byłam pewna, że to warte swojej ceny.
- Ustaw kurs na Kerr – poleciłam. - Lecimy.
Szarpnęło nami, kiedy maszyna wzniosła się w powietrze, a potem drugi raz, gdy z całą mocą pchnęła na przód. Zaśmiałam się jak dziecko, które  odzyskało swoją ulubioną zabawkę.

***

Zaprowadziłam Vincenta do kantyny. W porównaniu z jego starym domem, nasz statek wyglądał jak szałas bezdomnego. Ale kochałam każdy skrawek tego szałasu.
Ragna siedziała przy stole nad pełnym talerzem. Nie wiedziałam gdzie podział się Lor, ale gdy tylko mógł, chodził własnymi ścieżkami, więc mnie to nie zdziwiło.
- Dolecimy na Kerr za kilka godzin. Chcę przechwycić wiadomości o zleceniach. Musimy wrócić do pracy – oznajmiłam.
Spojrzałam na Ragnę, która patrzyła prosto na Vincenta. Chłopak zaczął czuć się trochę nieswojo.
- Co? - zapytał, marszcząc brwi.
- Co masz na myśli?
- Hm, masz minę jakbyś chciała skręcić mi kark.
- Oh, to tylko moja twarz. Zawsze tak wyglądam – odparła lodowatym tonem.
Wywróciłam oczami i rzuciłam ją kawałkiem marchewki.
- Raz w życiu bądź miła.
Wymruczała coś pod nosem, a potem straciła zainteresowanie Vincentem i poświęciła się całkiem jedzeniu.
- Kerr to nieduża planeta, „przeklęte miejsce” tak o niej mówią. Ale to ma tylko odstraszać zwykłych ludzi. Przylatują ta wyłącznie szumowiny.
- Takie jak my – wtrąciła Ragna, za co rzuciłam jej mordercze spojrzenie.
- Tak czy inaczej tam najszybciej będzie znaleźć robotę. Ale gdy tylko będziemy mieli jakieś zamówienie, podrzucimy Cię na jakąś miłą planetę, gdzie będziesz mógł sobie mieszkać w spokoju – obiecałam.
Vincent pokiwał głową w zamyśleniu. Nawet nie ruszył swojego jedzenia, ale tym też nie byłam szczególnie zaskoczona.
- Przejrzę rejestr – powiedział po chwili milczenia i odszedł, zostawiając nas same.
- Nie mogę uwierzyć, że mu pomagasz – syknęła wyraźnie zła Ragna.
- Nie mogę uwierzyć, że mnie za to winisz. Przecież nie miałam wyjścia. Wydałby nas, a po drugie potrzebowaliśmy pieniędzy.
- I to nie ma nic wspólnego z faktem, że jest Twoim mężem? - na jej twarzy pojawił się triumfalny uśmieszek. Skrzyżowała ręce i wygodnie oparła się na krześle, patrząc na mnie z wyzwaniem.
- Jestem zbyt trzeźwa na tę rozmowę – wywróciłam oczami i wstałam. - Skoro się nudzisz, sprawdź nasze zapasy i daj znać android, żeby zrobiła listę zakupów zanim dotrzemy na ląd. - Posłałam jej chłodne spojrzenie i ruszyłam w stronę mojej kajuty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz