poniedziałek, 25 grudnia 2017

Vincent cz.3

Żeby nikt nie rozpoznał „Shirley”, z bólem serca zamalowałam jej nazwę na kadłubie i wypisałam inną, jakąś zupełnie losową. Ten model statku był kiedyś dość popularny, więc zmiana imienia powinna wystarczyć. Wróciłam na pokład, a w mojej kajucie zastałam Ragnę z zapakowaną w pokrowiec suknią w kolorze granatowym. Wcześniej zapewniłyśmy, że to jedyny kolor w jakim Qeffijska księżniczka może brać ślub żeby pokazać, że mamy tez swoje warunki. Zgadzanie się na wszystko mogłoby być trochę podejrzano. Mi było wszystko jedno, czy będzie to biała czy niebieska kiecka. 
- Spójrz. Już gotowa… - Raga wyjęła ją i położyła na łóżku.
Stanęłam obok i przyjrzałam się jej krytycznym wzrokiem. Problem w tym, że nie było wiele do krytykowania. Suknia była naprawdę piękna. Dopasowana i pokryta maleńkimi kwiatkami z jasnych kamieni szlachetnych u góry, a rozkloszowana i niemal pływająca w powietrzu niżej. 
- Nieźle…
- No nie? Jutro wielki dzień!
- A mogę się jeszcze wycofać? - wymruczałam pod nosem, dobrze znając odpowiedź.
- Oj daj spokój. Dasz radę. Jak będzie brzydki to nie dasz mu się dotknąć i tyle. Obie dobrze wiemy, że nie będzie miał wiele do powiedzenia, albo straci głowę.
Musiałam przyznać jej rację. Od zawsze uwielbiałam walczyć i ćwiczyłam nawet więcej niż chłopcy w mojej rodzinnej wiosce. Szybko wyjechałam, a podróżując uczyłam się kolejnych sztuczek i chwytów. Pierwszy miesiąc po przyjęciu Lora do ekipy, codziennie uczył mnie po kilka godzin swojego stylu walki. Męczyłam go później tak długo, aż potrafiłam go pokonać trzy razy z rzędu, co było niezłym wyczynem. Nie miałam mocy, jak Ragna, więc musiałam radzić sobie w ten sposób. 
- No dobrze. Ale skoro tak, to muszę się wyspać.
- Dobranoc, Nell


Następnego dnia obudziłam się dość wcześnie, ale jeszcze pół godziny siedziałam w łóżku i gapiłam się na tę suknię. Ragna robiła już ten przekręt, wtedy byłam jej przyjaciółką i druhną. Ale jej takie rzeczy przychodziły łatwo i naturalnie. Poniekąd po to została stworzona. A ja byłam zupełnie inna. 
- Dzień dobry! - wpadła do pokoju z wielkim uśmiechem. - Gotowa? Chodźmy.
- Wcale nie jestem gotowa – wymruczałam niezadowolona, ale zwlekłam się z łóżka i poszłam do toalety. Była mikroskopijna, ale po tylu latach zdążyłam się przyzwyczaić.
- Pospieszmy się. Niedługo musimy być w Twoim nowym domu – zaśmiała się i poszła, pewnie do kantyny.
Próbowałam o tym nie myśleć i skupiłam się na prysznicu. 

Sukienka była nie tylko przepiękna, ale także bardzo wygodna. Prawie nie czułam, że mam ją na sobie. Ragna zaplotła mi włosy w cztery warkocze, charakterystyczne dla kobiet z Qeff. Również mój makijaż był wzorowany na tamtejszych młodych damach. Ja nie miałam o tym wielkiego pojęcia, ale Ragna była w te klocki całkiem niezła. 
Wysiadłyśmy z małego powozu, który zawiózł nas aż na sam początek szklanego mostu do pałacu. Lor stał kilka kroków za nami i taką też odległość utrzymywał przez cały czas jako niewolnik. Ruszyłyśmy w drogę, komentując po cichu to, że nawet most był ustrojony kwiatami. Drzwi otworzyła ta sama służąca co zwykle. Miała na imię Valeria i sama nie wiedziałam co o niej sądzić. Czasami odnosiła się do mnie ze szczerą sympatią, a czasami w jej grzecznym zachowaniu wyczuwałam jakąś gorycz i nieufność. Tym razem miała swój gorszy dzień.
Wpuściła nas do środka. Spotkaliśmy się z gospodarzami jak zwykle w salonie. Oni także byli odświętnie ubrani, wręcz ociekali tym całym bogactwem. 
Pani domu od razu podeszła do mnie z wielkim uśmiechem, złapała mnie za ręce i zmierzyła mnie pełnym radości wzrokiem od stóp do głów. 
- Nie masz pojęcia jak bardzo się cieszę, moja droga! - mówiła, a ja miałam wrażenie, że zaraz się rozpłacze.
Mówiła coś jeszcze, nie ale słuchałam zbyt uważnie. Przecież i tak nie mogłam jej odpowiadać, więc nie przykładałam wielkiej wagi do tego, co się do mnie mówi. Od tego była Ragna i jej zdolności w manipulowaniu ludźmi. 
Zaprowadzono mnie do ogrodu. Wyglądał jak z bajki. Pogoda dopisała i teraz ciepłe promienie słoneczne oświetlały zadbane i dorodne kwiatowe rabaty oraz krzewy, a także wysokie drzewa o zielonkawo – różowych liściach. Jakieś nieduże zwierzątka ukryte wśród gałęzi wydawały z siebie odgłosy bardzo zbliżone do delikatnych dźwięków harfy. 
Szliśmy dróżką wyłożoną płytami kamiennymi aż w końcu naszym oczom ukazał się duży łuk wykonany z tego samego białego drewna, co drzwi wejściowe. Na całej  długości oplatały go róże o   wyjątkowej, miodowej barwie. O tej porze roku były w pełnym rozkwicie. Kawałek dalej zauważyłam kapłana w prostym, białym ubraniu i z dziwacznym kapeluszem w kształcie płaskiego talerza. 
Ragna puściła do mnie oczko, żebym się nie stresowała, ale ja i tak zaczynałam odchodzić od zmysłów. Nie tak wyobrażałam sobie mój pierwszy ślub! Tfu, ja w ogóle sobie tego nie wyobrażałam! Ale starałam się wyglądać na spokojną i godnie zachowująca się księżniczkę z Reyn. I tak sobie czekaliśmy… i czekaliśmy…
Po chwili pojawiła się Valeria, dumnie unosząc głowę. Podeszła do Pani domu i wyszeptała coś do niej tak, że nie mogłyśmy tego usłyszeć. Serce mi zamarło. Wykryli nas! Na bank zostałyśmy zdemaskowane! Spojrzałam na Ragnę, która także niespokojnie przestąpiła z nogi na nogę. 
- Bardzo was przepraszam… najwyraźniej mój ukochany syn ma jakiś problem i muszę do niego zajrzeć – oznajmiła kobieta, bardzo siląc się na uśmiech, ale wyczuwałam, że w rzeczywistości była wściekła.
Zabiją nas. Złapią i zabiją. 
Ale Pan domu zachowywał się zupełnie spokojnie. Usiadł sobie na jednym z wcześnie przygotowanych krzeseł i obserwował chmury. Ja wtedy zastanawiałam się ile kończyn złamię, jeśli pobiegnę w tych butach przez ogród aż do portu. 
Zauważyłam, że Ragna uważnie przygląda się Valerii, spod zmrużonych powiek. Później zawołała ją grzecznie. 
- Valerio, czy możesz mi powiedzieć w czym leży problem? Czy coś nie tak?
Służka wyniośle uniosła podbródek jeszcze wyżej. 
- Nie rozmawiam z obcymi o tajemnicach tego domu – odpowiedziała. - Z całym szacunkiem – dodała pospiesznie.
- Oh, kiedy my wcale nie jesteśmy obcymi. Księżniczka lada chwila wejdzie do rodziny!
- To się jeszcze okaże, droga pani.
Valeria z gracją wróciła do domu, pozostawiając nas w dalszej niepewności. Zabiją nas. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz