poniedziałek, 25 grudnia 2017

Vincent cz. 4

To ciągnęło się w nieskończoność. Co chwila jedna z nas zerkała na drugą, jakby pytając czy to już czas na ucieczkę. Czy warto ryzykować. Czy jeśli będziesz za wolna, to mogę Cię zostawić i ratować własny tyłek. 
Ale pół godziny później usłyszałyśmy kroki. Najpierw zza zakrętu wyszła Pani domu z pełną satysfakcji i dumy miną, a za nią powoli kroczył wysoki młodzieniec o bladej cerze i długich, białych jak śnieg włosach. Ragna szturchnęła mnie ramieniem i uśmiechnęła się sugestywnie. Ale zamordowanie jej na własnym ślubie byłoby w złym goście, jak sądziłam. 
Kapłan stanął na swoim miejscu, tak samo jak mój narzeczony. Naprawdę wyglądał niczego sobie. Może jednak powinnam trochę bardziej wykorzystać mój pobyt tutaj… Hm, problem w tym, że wyglądał jakby wolał smażyć się w piekle, niż stać ze mną przed ołtarzem. 
Kapłan, znudzony do bólu, odchrząknął sobie i zaczął mówić. Używał starego języka z Wenus, którego praktycznie nie znałam, dlatego potrafiłam zrozumieć tylko co dziesiąte słowo. Szybko przestałam go słuchać i zajęłam się dyskretną obserwacją narzeczonego. On robił wszystko by nie patrzeć na mnie, więc mogłam sobie obserwować do woli. Miał bardzo ładny strój w jasno szarym kolorze z błękitnymi i pomarańczowymi akcentami tu i ówdzie. Pasowało do niego. Chociaż najładniej byłoby mu chyba w ciemnoszarym… pasowałoby do jego ciemnych oczu… 
Ale było coś za cicho. Odwróciłam wzrok na Ragnę, która z mordem w oczach wskazała na kapłana. Spojrzałam więc na niego, patrzył na nie pytająco. Przypomniałam sobie o wszystkich trzech słowach w zakresie mojego słownika i wybrałam najbardziej prawdopodobne w tej sytuacji. 
- Tak – zapewniłam.
Skinął głową, czyli chyba zgadłam o co mu chodzi. Powiedział coś do chłopaka, który musiał się zdenerwować bo widziałam jak zaciska zęby i zerka z dezaprobatą na rodziców. Oni posłali mu ostrzegawcze spojrzenia. Wziął głęboki oddech, uniósł wyżej głowę i powiedział to samo co ja. Cholera, właśnie biorę ślub. Z gościem, którego pierwszy raz widzę na oczy. I zamierzam okraść jego rodzinę. Cóż za wspaniały dzień! Parsknęłam śmiechem i przerażona tym, że ktoś to usłyszał zaczęłam kaszleć. Przeprosiłam cichutko, jako bardzo nieśmiała, zagubiona dziewczyna. 
Kapłan mówił coś jeszcze, a potem w jego dłoni pojawiła się malutka gliniana miseczka z niebieskawym płynem. Nie wiedziałam o co chodziło, więc spojrzałam pytająco na Ragnę. 
Ona załapała i powiedziała coś do rodziców. 
- Dziewczyna nie zna vetryki. Proszę mówić w powszechnym – poinformowali kapłana, który spojrzał na mnie nieprzychylnie i zdusił jakiś komentarz. 
Ledwo powstrzymałam się od śmiechu na myśl, że powiedzieli o tym dopiero teraz. Mogłam się już dawno zgodzić na oddanie duszy diabłu, nawet o tym nie wiedząc. 
- Zanurz palce, dziecko – poinstruował mnie, podsuwając bliżej miseczkę.
Niepewnie wykonałam polecenie. Ostrożnie złapał mnie za nadgarstek i ku mojemu zaskoczeniu skierował mój palec w kierunku twarzy chłopaka. 
- Powtarzaj za mną… oznaczam Ciebie, Vincencie, jako mojego stróża, jako moją podporę, jako mojego męża. Będę Ci służyć radą, pomocą, zaufaniem.
Wspólnymi siłami namalowaliśmy na jego twarzy kilka znaków. Domyślałam się, że to symbole tych słów, o których moja w przysiędze. Zawahałam się przy ostatnim. 
Następnie to on wypowiedział te słowa, oznaczają je na mnie. Zmroziło mnie, gdy dotknął mnie po raz pierwszy. Musiałam zamknąć oczy, by pozbyć się dreszczy. 
Kapłan odstawił miseczkę i przyjrzał się nam z zadowoleniem. Potem delikatnie odwrócił nas w kierunku gości. Aż czterech gości. Ragna siedziała obok moich… moich teściów, a Valeria stała z tyłu. Lor, jako niewolnik, nie mógł się tu pojawić. Czekał więc w domu. 
Widziałam wyraz ulgi na twarzach gospodarzy. Z początku myślałam, że zwyczajnie cieszą się, że ich syn nie uciekł, ale zaraz kapłan wyjaśnił, że barwa płynu, którym się oznaczaliśmy, zmienia barwę na białą po wygłoszeniu przysiąg, jeśli małżeństwo ma być udane. Po raz kolejny miałam ochotę się roześmiać. W sumie teraz już mogłam. Wcześniej mógłby wziąć mnie za wariatkę i zniweczyć nasze plany, ale teraz już ze mną utknął. 
- Zapraszam na obiad, by uczcić piękną ceremonię! - powiedziała z radością pani domu.
Zaraz podeszła do nas ze łzami szczęścia w oczach. Najpierw dotknęła policzka Vincenta z matczyną miłością, a potem złapała mnie za ręce i po chwili przytuliła. 
- Witaj w rodzinie, Nelleirie – oznajmiła uroczyście, a jej mąż skinął głową.
Ragna posłała mi zadowolony uśmiech i ruszyła za nami w stronę domu. Valeria ruszyła przodem, by uprzedzić innych służących. Zaprowadzono nas do wspaniale urządzonej jadalni ze stołem, który mógł spokojnie pomieścić pięćdziesiątkę ludzi. Ale znajdowało się na nim jedynie pięć nakryć. Za to wyjątkowych. Musieli wyciągnąć swoje najpiękniejsze naczynia. Widziałam też srebrne sztuczce z pięknymi zdobieniami. Na stole stały duże wazony z kwiatami tak cudownymi jak ich słodki zapach. Na drogich talerzach znajdowały się misternie poskładane serwety z rzadkiego materiału. 
Zasiedliśmy do stołu, a służba wniosła półmiski z jedzeniem. Oh, chyba nigdy jeszcze nie widziałam tylu smakowitych potraw naraz i to jeszcze tak efektownie podanych. Miałam już sobie nałożyć, kiedy Pani domu wstała, trzymając kieliszek z winem. 
- Chciałabym wznieść toast – oznajmiła, jakbyśmy jeszcze się tego nie domyślili. - Synku, chociaż miałeś w swoim życiu wiele wzlotów i upadków, zawsze wierzyłam, że wyjdziesz na prostą. Chociaż Ty wątpiłeś, ja wiedziałam, że pewnego dnia będziemy z Ciebie dumni. I ten dzień właśnie nadszedł… - mówiła, a w jej oczach ponownie pojawiły się łzy. - Czekaliśmy na to… na to tak długo! Marzyłam, że ożenisz się z odpowiednią dziewczyną, sprawisz… sprawisz nam gromadkę wnucząt i będziesz szczęśliwy. Wypijmy teraz za waszą świetlaną przyszłość! I za moje przyszłe wnuki, które mam nadzieję, pojawią się już niedługo!
Ta kobieta miała chyba obsesję. Ale cóż miałam robić… wypiłam. Nigdy nie piłam lepszego wina i Ragna musiała cały czas posyłać mi surowe spojrzenie, żebym nie wypiła tego duszkiem i sobie nie dolała. 
Było całkiem miło. Gospodyni prawie się nie zamykała, a wtórowała jej Ragna. Obie zapewniały nam rozrywkę i nie musieliśmy się wcale odzywać. Ba, nawet jeśli któreś z nas by chciało, nie dalibyśmy rady wtrącić choćby słówka. 
Ku mojemu zdziwieniu Vincent nagle wstał, przeprosił, pożegnał się i wyszedł. Nie wiedziałam czy miałam iść za nim czy wróci, więc spojrzałam pytająco na Ragnę. Ragna też nie wiedziała, więc spojrzała pytająco na Panią Domu, która wyraźnie się zmieszała. 
- No tak… a więc jednak… jednak jest pewien problem…
Nie miałam pojęcia co się za tym kryje i zaczęłam się poważnie denerwować. Kobieta przesiadła się na miejsce Vincenta, żeby siedzieć obok mnie.
- Posłuchaj, moja droga… powinnam być z Tobą szczera od początku, wiem, ale martwiłam się zbyt mocno. Mój syn nie był zwolennikiem tego ślubu. Oh, nie chodzi o Ciebie, nie, nie. On w ogóle nie chciał się żenić. Ale w końcu udało mi się go przekonać, trochę groźbą, trochę prośbą… wiesz jak to jest… Miałam szczerą nadzieję, że zgadzając się na ślub, zgadza się też na wszystko inne co z tym związane, ale chyba troszeczkę się przeliczyłam… Ale nie martw się. On się jeszcze przekona – powiedziała konspiracyjnym szeptem i poprawiła mi włosy. Potem westchnęła, a ja jej twarzy pojawił się zacięty wyraz. - Ale nie dam mu tak łatwo uciekać. Już przenieśliśmy Twoje rzeczy do jego pokoju, więc nic się nie martw.
Puściła mi oczko, a ja przez chwilę czułam się jakby zamieniła się z Ragną na ciała. Myślałam, że może jednak odpuści i ulokuje mnie gdzie indziej. Przynajmniej na jakiś czas. W tym domu jest chyba z dziesięć sypialni! Tak było by mi łatwiej… Ale dobrze, trudno. Jakoś sobie poradzę. Z resztą i tak wygląda na to, że Panicz Vincent nie ma ochoty na powiększanie drzewa genealogicznego. 

Dokończyliśmy obiad. Wcześniej omawiałyśmy z Ragną gdzie powinna mieszkać. Ostatecznie ustaliłyśmy, że powinna zostać na statku, podczas gdy tamci będą myśleli, że zatrzymała się w hotelu. Poprosimy o skromne datki na utrzymanie mojej drogiej towarzyszki, która praktycznie uratowała mi życie i tak zdobędziemy trochę środków jeszcze przed wielkim finałem akcji. Jednak to oznaczało, że zostanę w Pałacu bez sprzymierzeńców, dlatego przekonaliśmy moich drogich teściów, że Lor jest moją osobistą ochroną powierzoną mi jeszcze przez rodziców, dlatego wolę, jeśli zostanie ze mną. Zgodzili się, by dołączył do służby i zamieszkał w pokojach w piwnicy, przeznaczonych właśnie dla nich. 
- Obiad był przepyszny, bardzo dziękuję – powiedziała Ragna, gdy wstawaliśmy od stołu. - Proszę się spodziewać, że będę często odwiedzać księżniczkę… - tutaj spojrzała na mnie niemal z matczyną miłością. - Moja kochana, tak bardzo cieszę się Twoim szczęściem. Wkrótce wpadnę z wizytą, a tymczasem idź do swojego męża i poproś, żeby dobrze się dziś Tobą zaopiekował – mówiła to bardzo wyszukanym, uprzejmym tonem, ale tylko ja mogłam widzieć jej twarz, która zdradzała jednoznaczne myśli. Nie roześmiałam się, a jedynie posłałam jej uśmiech i skinęłam głową, bo moją twarz mogli już widzieć.
Wyszła. A ja zostałam. Lor siedział w piwnicy. Szlag. 
Teść zniknął gdzieś, a Teściowa wzięła mnie pod rękę i wolnym krokiem prowadziła mnie korytarzami. Opowiadała o domu i o miasteczku, ale jednak trochę się stresowałam i nie przykładałam wielkiej wagi do tego, co mówiła. Kiedy nagle zatrzymała się pod jakimiś drzwiami nie miałam pojęcia o co chodzi. Otworzyła je, a gdy zerknęłam do środka, zobaczyłam Vincenta siedzącego na łóżku z jakąś książką i najwyraźniej zdziwionego naszym widokiem. Gospodyni ostrożnie, acz stanowczo wprowadziła mnie do pokoju, który bardziej przypominał komnatę, a potem powiedziała „powodzenia” i wyszła, zamykając za sobą drzwi. Słyszałam jak wesoło podśpiewuje, kiedy wracała korytarzem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz