wtorek, 26 grudnia 2017

Vincent cz. 6

Kąpiel była niesamowicie przyjemna. Dawno już nie miałam okazji poleżeć sobie w wannie, a teraz miałam mnóstwo czasu do zabicia, więc korzystałam. Umyłam sobie włosy i pomyślałam, że przydałoby się je trochę ściąć. Sięgały mi już do połowy pleców. 
Usłyszałam ciche pukanie i na chwilę znieruchomiałam. 
-  Tak…? – zapytałam bardzo niepewnie.
Przez chwilę panowała kompletna cisza. 
- Znalazłem Twoje… Twoje ubrania… - usłyszałam Vincenta i wywróciłam oczami.
- Już idę! - zawołałam i wyszłam z wanny.
Woda i tak robiła się już chłodnawa. Owinęłam się ręcznikiem i ostrożnie podeszłam do drzwi. Podłoga była dość ślizga, więc musiałam uważać. Uchyliłam lekko drzwi. Vincent stał z naręczem ciuchów, wbijając wzrok w podłogę. Rozbawił mnie trochę ten widok, ale przygryzłam wargę, żeby się nie roześmiać i szybko odszukałam długą, prostą sukienkę, która mogła  mi z powodzeniem służyć jako piżama. 
- Dziękuję. - Skinęłam głową, choć i tak nie mógł tego zobaczyć.
Zamknęłam drzwi, a potem gdy usłyszałam, że odszedł parsknęłam śmiechem. No nic. Trzeba było się wysuszyć i ubrać. Ogarnęłam też trochę łazienkę, bo jednak troszkę zachlapałam podłogę. Później wyszłam i odłożyłam złożone ubrania Vincenta na półce, a swoją suknię zawiesiłam ostrożnie na drzwiach szafy. Nie odpadł z niej jeszcze ani jeden diamencik, więc będę musiała zabrać ją w całości. Raczej nie będę miała czasu na wydłubywanie ich nożykiem, skoro są tak dobrze przymocowane. 
Vincent tymczasem przeniósł się z łóżka do biurka. Usiadłam na miękkiej pościeli i przyjrzałam się mu badawczo. Skupiał się na książce, której fragment wcześniej czytałam. Ale co chwilę zerkał na inną, mniejszą książeczkę i jednocześnie notował coś w notesie. Zaczęłam się zastanawiać nad czym tak pracuje. Czemu tak się angażuje. Cokolwiek robił, zapewne robił to dla przyjemności, bo nie musiał pracować, żeby na siebie zarabiać. Zamyślona nie zauważyłam nawet, że się na mnie spojrzał. Wyglądał na trochę zmieszanego. No dobra, bardzo zmieszanego. Jakby chciał coś powiedzieć, ale nawet nie wiedział co i jak ubrać to w słowa. 
- Dobranoc… - powiedział w końcu, skinąwszy głową i wrócił do księgi.
Czyli nie zamierzał dotrzymać mi towarzystwa. No dobrze, mam całe łóżko dla siebie i nie zamierzałam czuć się z tego powodu źle. Opowiedziałam mu tym samym, po czym bezceremonialnie ułożyłam się pod kołdrą i przytuliłam do siebie poduszkę. Byłam zmęczona całym dniem, pewnie przez masę stresu. Nadal martwiłam się, że nas wykryją, domyślą się jakoś, ale najtrudniejsza część była już za nami. 
Zasnęłam bardzo szybko i przez całą noc śniłam o podróżach na nieznane planety. 

Obudził mnie hałas i nagłe, ostre światło. Zakrywając oczy dłońmi odwróciłam się na drugi bok. Jednak hałas nie ustawał. W końcu stwierdziłam, że skoro nie dadzą mi spać ile mi się podoba, trzeba będzie to zaakceptować. Podniosłam się na łokciu i spojrzałam na Valerię, która z wielką pewnością siebie, przechadzała się po pokoju i porządkowała go. Przy odsłoniętych oknach wszystko wyglądało tu jeszcze ładniej. Ale gdy tak się rozglądałam, z zaskoczeniem zauważyłam, że Vincenta wcale tu nie ma. 
Obudziłabym się, gdyby w ogóle zbliżył się do łóżka, więc chyba w ogóle tu nie spał. Chciałam zapytać Valerię, ale ona uparcie nie chciała nawiązać kontaktu  wzrokowego. Miałam wrażenie, że  ignorowała moją obecność i chciała, by zostało to przeze mnie odnotowane. No to się jej udało. Westchnęłam i postanowiłam, że skoro mam być taka miła i dobrze wychowana to i tak powinnam się przywitać. 
- Dzień dobry – powiedziałam, a ona jedynie odwróciła się w moją stronę i skłoniła się z godnością, po czym szybko wróciła do swoich obowiązków, nie racząc mnie spojrzeniem.
Nie ważne. Ważne było to, że poczułam głód i należało się tego uczucia pozbyć. 
Wstałam z łóżka, zabrałam z szafki ubrania i poszłam do łazienki, żeby się przebrać i trochę ogarnąć. Patrząc w lustro zastanawiałam się czy powinnam związać włosy. W nocy tak pięknie się pozakręcały i dawno nie podobały mi się tak jak teraz. Postanowiłam olać instrukcje Ragny i zostawić loki takie jak były.
Gotowa na pierwszy pełny dzień w nowej rodzinie wyszłam z pokoju. Valeria także już zniknęła, więc musiałam trafić sama do jadalni. Nie było to proste, ale po jakimś czasie udało mi się trafić na smakowity zapach i podążając za nim w końcu trafiłam do właściwego pomieszczenia. Gospodarze siedzieli już przy stole. Vincenta tam nie było, ale zauważyłam, że na stole znajdują się dwa puste nakrycia, więc możliwe, że się pojawi. Usiadłam obok teściowej i uśmiechnęłam się do nich.
- Dzień dobry – powiedziałam cichutko, jak przystało na wyjątkowo nieśmiałą osóbkę.
Pani domu zaraz złapała mnie za rękę z wielkim uśmiechem. Chyba zaczynałam się jej bać. 
- I jak się czujesz, kochanie? - zapytała przejęta.
Po jej minie i tonie byłam pewna, że oczekuje odpowiedzi „czuję się w ciąży” i uśmiechnęłam się z rozbawieniem. 
- Oh, bardzo dobrze, dziękuję.
Pokiwała głową, przyglądając mi się uważnie, a potem zajęła się swoim śniadaniem. A więc ja też zajęłam się swoim. Było przepyszne! Jedzenie na Wenus było jednym z najlepszych jakie jadłam kiedykolwiek, a sporo podróżowałam. Kiedy tak rozkoszowałam się posiłkiem, pojawił się Vincent.  
- Jak Ci się spało, skarbie? - zapytała, szczebiocząc.
Spojrzał na nią ze zmęczeniem. 
- Wcale, mamo. Wcale.
Przez sekundę widziałam na jej twarzy głębokie zamyślenie, ale chyba ostatecznie nadała jego słowom inne znaczenie i uśmiechnęła się promiennie. Musiałam napić się herbaty, żeby się nie roześmiać. Wbrew pozorom miałam tu sporo okazji do śmiechu. 
- Pamiętam nasz pierwszy dzień jako małżeństwo – westchnęła z rozmarzeniem, łapiąc męża za rękę. Ten nie odwrócił nawet wzroku od swojego talerza. - Zakochałam się w Tobie z miejsca. Wiedziałam od razu, że będziemy idealną parą…
Wydawało mi się, że lekko uniósł brwi, jakby z zaskoczeniem. Albo to tylko urojenia, albo facet wcale nie podzielał jej opinii o tej całej idealności ich związku. Ciekawe.
- Może zabierzesz swoją żonę na spacer po mieście, synku? - zwróciła się do Vincenta. - Chociaż jeśli wolicie zostać w pokoju to oczywiście zrozumiem!
Spojrzał na nią tak, jakby zastanawiał się jakim cudem jeszcze nie podciął sobie żył, żyjąc pod jednym dachem z tą kobietą. 
- Wolałbym zostać w domu – stwierdził.
Ani razu na mnie nie spojrzał, więc nie bardzo obchodziło go moje zdanie w tym temacie. Poczułam, że moja przekorność daje o sobie znać i pozwoliłam jej przejąć stery. Uniosłam nieco podbródek i uśmiechnęłam się słodko. 
- To doskonały pomysł! Chciałabym zwiedzić Fillisę. Widziałam bardzo niewiele, a już jestem zakochana w tym mieście.
Vincent zatrzymał widelec w ołowie drogi do ust i zerknął na mnie z dziwnym wyrazem twarzy, po czym westchnął bezgłośnie i odwrócił wzrok, wracając do jedzenia. Pani Matka była zachwycona i zaraz zaczęła nam tworzyć plan wycieczki. Bardzo się zaangażowała. 
Wcisnęła mi do torebki spory stosik pieniędzy i powiedziała, żebym kupiła sobie co tylko będę chciała. Podziękowałam jej ślicznie i nałożyłam na głowę kapelusz. Vincent, naburmuszony jak jeszcze nigdy, przepuścił mnie w drzwiach i ruszył powoli za mną. Zwolniłam, żeby nie dawać mu tej satysfakcji i zrównałam się z nim. 
To był dość interesujący osobnik, ale miałam już solidną teorię na temat jego zachowania. Podzielę się nią z Ragną, gdy spotkamy się za kilka dni. Tymczasem postanowiłam cieszyć się spacerem. Vincent milczał, więc i ja nic nie mówiłam. Im dalej wchodziliśmy w miasto, tym bardziej mi się podobało. Kolory, zapachy, śmiechy… to był zwykły dzień, ale działo się tu mnóstwo rzeczy. W pewnym momencie w naszą stronę ruszył typowy Oszard, z uśmiechem na ustach. 
Mój mąż zatrzymał się i posłał w jego stronę uprzejmy uśmiech, po czym skinął głową. Nie byłam pewna co robić, więc jedynie lekko się uśmiechnęłam. 
- Hektorze – Vincent przywitał go, pełnym szacunku tonem.
- Panicz Vincent! Słyszałem o ślubie, proszę przyjąć moje najszczersze gratulacje! - mówił zachrypniętym głosem, ale był tak przyjazny, że gdy zwrócił się w moją stronę, że nie mogłam powstrzymać się od wielkiego, promiennego uśmiechu. - Bardzo dobrze panienka trafiła! To porządny człowiek. - zapewnił mnie.
Zerknęłam na Vincenta, ale patrzył w zupełnie inną stronę. 
- Może zechcecie przyjrzeć się wyścigom rydwanów? Zaczynają się za piętnaście minut, właśnie tam szedłem.
- Wyścigi rydwanów? - powtórzyłam zaskoczona. - A cóż to takiego?
- Oh, to bardzo ekscytujący sport! Chodźcie, chodźcie. Panienka zobaczy na własne oczy i się przekona!
- Może innym razem – zadecydował Vincent, ponownie zupełnie nie pytając mnie o zdanie.
Niemalże tupnęłam nóżką. 
- Chętnie się przejdziemy – powiedziałam do Hektora.
- Wspaniale! - Hektor zaśmiał się i lekko pchnął nad do przodu, wskazując drogę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz