wtorek, 26 grudnia 2017

Vincent cz. 5

Dawno już nie byłam taka zakłopotana sytuacją. Vincent z powrotem wbił wzrok w książkę, a ja sterczałam pod tymi drzwiami jak widły w gnoju. Najwyraźniej w ogóle nie miał ochoty ze mną rozmawiać ani tym bardziej uskuteczniać innych czynności, więc musiałam zająć się sama sobą. 
Zaczęłam się rozglądać. Pokój był bardzo duży. Wychowałam się w domu mniejszym niż ta komnata z wysoko zawieszonym sufitem. Całą jedną ścianę pokrywały grube, bordowe firany ciągnące się aż do ziemi. Pewnie zakrywały tak samo duże okna. Przez chwilę zastanawiałam się dlaczego, skoro do zmierzchu pozostało jeszcze kilka godzin. Vincent, zajęty sobą, siedział na wielkim łożu, zaścielonym pościelą w tym samym kolorze co kurtyny. Walały się tam poduszki i koce w zupełnym nieładzie. Baldachim mógłby wszystko to zakryć, ale jego części zostały przywiązane do słupków, więc mogłam bez problemu zobaczyć cały ten bałagan. Na stolikach obok paliły się nieduże lampki. Odnotowałam też obecność brudnej szklanki. Odwróciłam wzrok od tej części pokoju i już trochę swobodniej zaczęłam się przechadzać po reszcie. Odwróciłam się od mojego męża plecami, dając mu znać, że aktualnie mam go gdzieś. Za to meble mnie zachwyciły. Białe drewno musiało być tutaj dość popularne, bo wszystko było wykonane właśnie z niego. Gdzieniegdzie na ścianach wisiały obrazy. Kilka zupełnie mi się nie spodobało, ale cała reszta powodowała uśmiech na mojej twarzy. Były zwyczajnie i jednocześnie nadzwyczajnie piękne. Ale większość miejsca zajmowały półki z książkami. Przesunęłam palcami po grzbietach na jednym z regałów, pobieżnie odczytując tytuły. Niestety wiele z nich było napisanych w językach, których zupełnie nie znałam. Na biurku paliła się większa lampka. Znalazłam tam też rozłożoną, bardzo dużą i bardzo starą księgę oraz całe mnóstwo okruchów. Podeszłam bliżej i nachyliłam się, by zobaczyć co też takiego ciekawego napisali w tej księdze. Kartki były pożółkłe i mniej lub bardziej brudne, przez co pięknie wykaligrafowany tekst nie był już dobrze widoczny. Ale ku mojemu zdziwieniu potrafiłam go odczytać bez problemu, a to dlatego, że był to stary język z mojego kraju. Dzisiaj już się go nie używa, ale moja babcia, która nauczyła mnie czytać, pokazała mi go. Nie byłam bardzo biegła, ale wiedziałam dość, by zrozumieć pierwszy przeczytany akapit. To chyba było coś w rodzaju pamiętnika. Autor wyrażał swoje zaniepokojenie obecną sytuacją w mieście. Pisał, że nadchodzą obcy, którzy nie mają dobrych zamiarów. Chcą zniszczyć coś bardzo dla niego cennego. Nie, nie dla niego. Dla wszystkich, którzy tam mieszkali. 
Zaciekawiona usiadłam przy biurku i przysunęłam bliżej księgę. 
- Nie dotykaj – usłyszałam stanowczy głos Vincenta.
Niemal podskoczyłam ze strachu, zaskoczona tym nagłym ostrzeżeniem. Bo wyczułam w jego głosie wyraźną ostrzegawczą nutę. Skoro był tak bardzo przywiązany do swoich rzeczy, może być ciężko z nim wytrzymać przez tych kilka tygodni. Wstałam od biurka, całej swojej siły woli używając do powstrzymania się od  posłania mu groźnego spojrzenia. 
Nie miałam już wiele do zwiedzania. Zauważyłam uchylone lekko drzwi i ostrożnie przesunęłam je trochę szerzej. No tak, łazienka. Łazienka także była spora. W centrum znajdowała się duża wanna ze złotym kranem. Oj, chętnie bym jej użyła. Właściwie może powinnam. Dla zabicia czasu i drobiny relaksu…  Tylko, że trochę głupio było mi się tu po prostu zaszyć i kąpać, gdy ten czubek sobie tam siedział i czytał. Ale pieprzyć go. W końcu teraz to też mój pokój. 
Czując przyjemny przypływ determinacji zatkałam odpływ w wannie i odkręciłam złoty kurek w kształcie róży. Gorąca woda popłynęła, a ja zaczęłam rozglądać się za jakimś płynem do kąpieli. Na pierwszy rzut oka nigdzie nie było ich widać, więc przeszukałam szafki i znalazłam kilka obcych dla mnie zapachów. Wybrałam w końcu płyn o zapachu lilii zawyrskich. Słodki i delikatny. 
Znalazłam też czyste ręczniki. Uszykowałam sobie wszystko i stanęłam przed wanną, sięgając do sznurowania sukni na plecach. Ale za cholerę nie potrafiłam tego dziadostwa rozwiązać. A podejmowałam rozpaczliwych prób w najróżniejszych pozycjach, z pomocą lustra i nawet nożyczkami, ale na nic. Westchnęłam bezradnie i ruszyłam w stronę drzwi. Otworzyłam je i niepewnie zerknęłam na Vincenta, który wciąż czytał i to z wielkim skupieniem na twarzy. Może nie powinnam mu przeszkadzać… ale trudno, niech się na coś przyda chociaż raz. 
Podeszłam do niego, próbując wyglądać godnie. Ale pewnie było to raczej śmieszne. No nic. W każdym razie on w ogóle nie zwrócił na mnie uwagi.
- Przepraszam, że Ci przerywam – zaczęłam dość głośno, by wyrwać go z transu. Tym razem to on był zaskoczony, co napawało mnie sporą satysfakcją. Spojrzał na mnie pytająco, ale jednocześnie widziałam w nim pewien nie pokój. Nie potrafiłam tylko rozgryźć dlaczego. - Mógłbyś pomóc mi z sukienką?
Jego zupełnie nierozumiejące spojrzenie niemal spowodowało u mnie parsknięcie śmiechem. Zamiast tego uśmiechnęłam się lekko i odwróciłam się, aby pokazać to durne wiązanie.
- Nie potrafię sobie sama z tym poradzić…
- Chcesz… chcesz żebym to rozwiązał...? - zapytał zakłopotany.
Nie, debilu, ściaśnij to bardziej żebym się udusiła i w końcu miała od Ciebie spokój.
- Poproszę – odparłam słodkim głosikiem. 
Przez chwilę chyba gapił się na mnie w szoku, ale nie mogłam tego potwierdzić, bo wciąż byłam do niego odwrócona tyłem. Minęła dłuższa chwila nim usłyszałam jak wstaje z łóżka i podchodzi do mnie. Potem minęła jeszcze jedna, zanim w ogóle odważył się dotknąć wstążki. Chwilę ostrożnie majstrował i kombinował, aż w końcu w ulgą poczułam jak gorset sukni się poluzowuje. 
- Dziękuję – powiedziałam z wdzięcznością, stając do niego przodem. Jakby trochę pobladł. - W porządku?
Pokiwał głową i usiadł z powrotem na łóżku. Ja z kolei omiotłam spojrzeniem wszystkie obecne tu szafki. W którejś musiały być moje ubrania…
- Przepraszam, jeszcze jedno… - powiedziałam cichutko.
Ale wciąż wyglądał jakby właśnie wrócił z wojny i spojrzał na mnie, nerwowo przełykając ślinę.
- Twoja matka mówiła, że przyniesiono tu moje rzeczy. Wiesz gdzie są? Potrzebuję czegoś na przebranie…
Vincent, niczym spłoszona sarenka, rozejrzał się po pokoju. Raczej nie wiedział. Wymsknęło mi się głośniejsze westchnienie.
- Możesz… możesz wziąć moje ubrania…
Spojrzałam na niego ze zdziwieniem i po chwili analizowała sytuacji pokiwałam głową. 
Podszedł do szafy i wyjął z niej kilka ubrań, po czym położył je w kupce na łóżku. Wyraźnie nie groziło mi, że dotknie mnie bez mojej zgody. Podeszłam bliżej i przejrzałam te ciuchy. Wybrałam jakieś luźne i wygodne, podziękowałam ładnie i podtrzymując kiecę, co by mi nie zleciała po drodze, poszłam do łazienki. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz