poniedziałek, 25 grudnia 2017

Vincent cz. 2

Zeszłam pod pokład do magazynu. Musiałam znaleźć nam jakieś w miarę wiarygodne przebrania. Nie wiedziałam jaki plan Ragna miała dla Lora, ale on zbyt rzucał się w oczy, żeby zrobić z niego Qeffijczyka.
Po pół godzinie przebierania w kufrach odnalazłam jakieś egzotyczne ubrania, głównie zwiewne sukienki i mnóstwo cienkich, kolorowych chust. Nadadzą się. Zabrałam to wszystko do mojej kajuty, przebrałam się i próbowałam ćwiczyć przed lustrem. Najlepiej w takich sytuacjach było grać trochę głupią, nieśmiałą dziewczynę, która ledwo mówi w języku rodziny. Straciłam poczucie czasu, kiedy tak przemawiałam do swojego odbicia, gdy nagle usłyszałam śmiech Ragny i obejrzałam się za siebie. Stała w progu, z wyzywającą miną.
- Nieźle – przyznała, a potem wyjęła z kieszeni dwie okrągłe plakietki. - Ciesz się, zostałaś księżniczką, Nelleirie Nida-Vellir. Podoba się?
Przyjrzałam się dokumentowi i uśmiechnęłam się pod nosem, po czym przeniosłam spojrzenie na dziewczynę.
- A Ty?
- Oh, tylko zwyczajna, choć zabójczo piękna guwernantka Ragita Jerri-Il. - Puściła do mnie oczko. - Widzę, że jesteś już gotowa, więc daj mi pięć minut na przebranie i wyruszamy. Pałacyk znajduje się na drugim końcu miasta, a mamy tam być za godzinę.
Zostawiłam ją więc w mojej kajucie, a sama wróciłam na mostek, gdzie Lor siedział na panelu i obierał sobie soczyste Khi.
- I co? Już wiesz kim będziesz?
- Tak. Niewolnikiem.
Powstrzymałam się od współczującego uśmiechu, gdy przypomniałam sobie, że na jego planecie to zupełnie normalne. Niewolnikiem mógł zostać nawet szanowany wojownik, jeśli złamał wystarczająco ważne zasady. Dla Lora nie było to niczym dziwnym i nie lubił, gdy inni jakkolwiek to komentowali. A miał w sobie dość pokory, by znieść swoją rolę z godnością i bez narzekania.
- A Ty? - jego szorstki głos wyrwał mnie z zamyślenia.
- Księżniczką… - powiedziałam niepewnie, bo jednak nasze role dzieliła ogromna przepaść, ale Lor nawet nie mrugnął, tylko pokiwał głową zupełnie bez emocji.
- Musicie ich jakoś zachęcić – przyznał po chwili milczenia. - Nie mamy unitów na posag.
- To prawda. Może żona z rodziny królewskiej wystarczająco ich zachęci.
Ragna dołączyła do nas i zaraz wyszliśmy, pozostawiając Androida na statku. Qeff był raczej staroświecką planetą. Statki kosmiczne były tam rzadkością i zwykle służyły wyłącznie do transportowania większych ładunków. O Androidach słyszeli jedynie z opowieści przyjezdnych.

Byłam wręcz zachwycona miastem! Nie mogłam napatrzeć się na te wszystkie kolory i przepiękne dekoracje. Jeszcze nigdy nie widziałam czegoś podobnego! I te istoty! Chyba zebrali się tu przedstawiciele samych najpiękniejszych ras.
- Pospieszcie się, nie mamy całego dnia! - Ragna odwróciła się, bo niemiłosiernie wlekłam się za nią, a za mną Lor, udający niewolnika-ochroniarza.
Przyspieszyłam i zrównałam z nią krok. Zauważyłam też minus tego miejsca – gorąco. Wyjęłam wachlarz i używałam go już do końca trasy. A koniec był dość spektakularny, bo stanęliśmy naprzeciwko szklanego mostu zawieszonego nad doliną z przepływającą tam rzeką w lawendowym kolorze. Zaś na końcu mostu znajdował się wspaniały budynek z kilkoma strzelistymi wieżyczkami, wielkimi oknami i zdobieniami pod dachem ze srebrzystej dachówki.
- Wow… - wymsknęło mi się, a Ragna szturchnęła mnie łokciem w żebra.
- Pamiętaj, żeby nic nie mówić! Gadaniem zajmę się ja! Ty znasz tylko trzy słowa „tak”,”dziękuję” i „będę zaszczycona”.
- To trochę więcej niż trzy słowa – wymruczałam niezadowolona, zajęta zastanawianiem się kto tak naprawdę jest tu kapitanem.
- Idziemy.
I poszliśmy. Gdybym miała lęk wysokości, pewnie już bym zemdlała, a tymczasem przejście przez most okazało się być bardzo miłym spacerem i niedługo później stanęliśmy przed dużymi wrotami z białego drewna. Zastanawiałam się, czy tak je pomalowali, czy to naturalny kolor.
Otworzyła nam kobieta przypominają zwierzę z Terry, jakie pokazała mi kiedyś na zdjęciu Ragna. Lampart? Gepard? Tygrys? Któreś z tych. Uśmiechnęła się, lekko dygając i przesunęła się, żeby wpuścić nas do środka.
- Państwo czekają już w salonie. Zapraszam, zapraszam…
Ragna puściła mnie przodem, a potem ruszyła za mną. Lor trzymał się w pewnej odległości od nas, ale cały czas był w pobliżu, czujny, jednak nie nawiązujący z nikim kontaktu wzrokowego. Zaczęłam się zastanawiać czy kiedykolwiek sam był niewolnikiem.
Dwójka ludzi mniej więcej w wieku pięćdziesięciu lat wstała z ozdobnej sofy. Oni także mieli na sobie piękne ubrania, z mnóstwem detali i zdobień. Mężczyzna nosił strój bardziej prosty iw stonowanych kolorach, za to kobieta poszła na całego. Oprócz wymyślnego stroju założyła także srebrną biżuterie z drogimi kamieniami, a na fantazyjnie upiętych włosach miała spinki w kształcie motyli z małymi diamencikami na skrzydłach. Wyraźnie chciała pokazać, że są odpowiednią rodziną dla księżniczki. Czyli im zależy. Dobrze.
Dygnęli, gdy stanęłam przed nimi, a ja delikatnie skinęłam głową. Postanowiłam być bardzo powściągliwa w gestach, żeby się nie wygłupić. Nie zareagowali złością, więc uznała, że zrobiłam to jak trzeba. Zaczekali aż usiądziemy, a potem sami zajęli miejsca.
- Bardzo miło mi Ciebie gościć, Wasza Wysokość – zaczęła kobieta, uśmiechając się do mnie przyjaźnie.
- Księżniczka woli, by zwracać się do niej po imieniu, skoro być może zostaniecie państwo rodziną – wyjaśniła Ragna, przyjmując tak rzadki dla niej ton pełen szacunku. - A także cieszy się z tego spotkania i dziękuje za zaproszenie.
Żeby udowodnić, że faktycznie tak myślę, leciutko skinęłam głową. Kobieta odpowiedziała tym samym. Uśmiechnie schodził jej z twarzy. Mężczyzna był bardziej poważny, ale wyraz twarzy miał łagodny i raczej sympatyczny.
- Nie znamy się zbyt dobrze na obyczajach Qeff… właściwie wcale się nie znamy, więc proszę śmiało mówić, gdy powiemy lub zrobimy coś nie tak. Czy na Twojej rodzinnej planecie także małżeństwa są aranżowane, Nelleirie?- zapytała.
- Oh tak – odpowiedziała za mnie Ragna. - Wierzymy, że to najlepszy sposób na stworzenie odpowiedniego, wartościowego związku i wydane na świat wyjątkowego potomstwa – powiedziała im to, co myślała, że chcieli usłyszeć. Wydawali się usatysfakcjonowani. Zanim wybuchła wojna domowa, moja pani była przeznaczona samemu następny tronu – zapewniła gorliwie. - Jednak książę zginął w czasie walk… Bogowie przyjmijcie jego duszę. Musiałyśmy uciekać. Rodzice księżniczki nie zdołali wydostać się z planety razem z nami i od tej pory byłam za nią odpowiedzialna. Teraz jestem już tylko wierną towarzyszką i oddaną przyjaciółką. Oh, no i tłumaczką rzecz jasna – zaśmiała się w sposób jaki robią to starsze, dobrze urodzone damy. To zupełnie do niej nie pasowało i o mały włos sama się nie roześmiałam.
- Przykro mi słyszeć o tych strasznych rzeczach – kobieta spojrzała na mnie ze współczuciem. Gdybym siedziała bliżej pewnie złapałaby mnie za rękę. Skinęłam głową, bo co miałam zrobić.
- A czy poznamy dziś panicza? - zagadnęła Ragna.
- Oh nie. W naszej tradycji nie dopuszcza się do spotkania młodych, aż do momentu ślubu.
Cudownie. Prawdopodobnie to dlatego, że wygląda jak ogr.
- Rozumiem, rozumiem… - Ragna mówiła, zbierając myśli. - Cóż, mogę rzec. My oczywiście bardzo szanujemy tradycje.
- Dobrze to słyszeć. Mamy jeszcze jeden warunek… - zaczęła Pani domu, zerknąwszy niepewnie na męża. - Ze względu na naszego syna, chcemy by ceremonia była bardzo… bardzo kameralna. Jedynie młodzi, my oraz… bliscy księżniczki.
Ragna pewnie z trudem powstrzymała się od wesołego okrzyku. To było nam na rękę.
- Nie mamy z tym najmniejszego problemu. Biedna księżniczka i tak została na tym świecie sama jak palec… nie licząc mnie, rzecz jasna – ponownie usłyszałam ten charakterystyczny śmiech.
- Wspaniale. Myślę, że szczegóły możemy omówić podczas przygotowań, a teraz została nam do ustalenia wyłącznie data – oznajmiła radośnie, a Ragna jej przyklasnęła.
- Nie będą pastwo zaskoczeni, gdy powiem, że zależy nam na dość szybkim terminie. Szczerze mówiąc nie zdołałyśmy zabrać z Qeff wiele, mieszkamy obecnie w nie najlepszych warunkach… - powiedziała, a potem nachyliła się do kobiety. - Martwię się, że księżniczka podupadnie na zdrowiu.
Myśl, że przyszła synowa miałaby się rozchorować i może umrzeć, a co gorsza nie dostarczyć wnuków chyba ją przeraziła. Pokiwała głową, ze zdeterminowaną miną.
- Jedyne co musimy załatwić to jedzenie, dekoracje i strój dla księżniczki. Tutejszy kapłan nie ma wiele pracy, zgodzi się przybyć nawet w przyszłym tygodniu.
- Wspaniale!
- Jeszcze dziś możemy zdjąć miarę i omówić krój sukni ślubnej. Krawcowa zacznie pracę z samego rana. Poślę też służącą do najlepszego kucharza w mieście, by przygotował menu.
- Cudownie!
- Ślub może odbyć się w naszym ogrodzie. Mamy tam przepiękny łuk z pnącymi się po nim różami. Ceremonia będzie doprawdy bajeczna!
- Idealnie
Gdy Ragna już wygłosiła swoje pochwały, jak na komendę wstaliśmy wszyscy z miejsc. Pożegnaliśmy się ładnie, obiecaliśmy, że pozostaniemy w kontakcie, a służka z centymetrem zapisała sobie w notesie moje wymiary.
Wróciliśmy na statek i odetchnęliśmy w ulgą. To się mogło faktycznie udać, bo gdy tak milczałam, rozglądałam się od czasu do czasu po salonie i widziałam mnóstwo wartościowych rzeczy. Sprzedalibyśmy je za niezłą sumkę i nie tylko starczyłoby na naprawdę Shirley, ale zostałoby jeszcze na wakacje w Yrnne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz