czwartek, 28 grudnia 2017

Vincent cz. 13

Vincent pokiwał grzecznie głową i poprosił żebym usiadła na łóżku po turecku i sam dołączył do mnie, siadając tak samo. Położył dłonie, zwrócone poduszkami do góry, na swoich kolanach, więc też tak zrobiłam, ale przełożył je na swoje tak, że teraz je trzymał. Czułam się w tej sytuacji trochę niekomfortowo. 
- Zamknij oczy i postaraj się rozluźnić. Nie myśl o niczym ważnym. Najpierw wejdę i się rozejrzę.
- Zapraszam – prychnęłam cicho i daję słowo, że naprawdę próbowałam się tak nie spinać, ale nie potrafiłam.
- No dobrze, pomogę Ci.
W mojej głowie pojawiła się wizja różanego ogrodu skąpanego w blasku słońca. To musiał być poranek, bo na soczyście zielonej trawie wciąż widać było kropelki rosy. Pod jabłonią siedziały dwa króliki, czyszczące sobie futerko. Odkryłam, że mogę się poruszać i nawet zaczynałam czuć tę wilgoć trawnika i lekki wiatr. 
Nagle obudziło mnie pstryknięcie tuż przed moją twarzą i podskoczyłam, budząc się z tego „snu”.
- Co jest? Chciałam pogłaskać królika…
Bardzo starał się ukryć rozbawienie i z przejęciem pokiwał głową. 
- Mam Ci coś ważnego do powiedzenia, ale jasne, idź głaskać króliki.
- Oj no dobra, dobra. Mów o co chodzi?
Wyszczerzył się wesoło.
- Znalazłem guzik.
- Serio?
Spojrzałam na niego wielkimi oczami. Mimo wszystko nie do końca wierzyłam w tę teorię. Pewnie gdybym była bardziej pewna dałabym sobie więcej czasu. A teraz okazuje się, że… że to prawda? Chyba zaczęło mi się robić ciemno przed oczami.
- Hej, hej… - Ostrożnie złapał mnie za ramiona. -  Jeśli  jednak nie chcesz, nie musimy tego robić.
Wzięłam kilka głębszych oddechów i pokręciłam głową. 
- Teraz albo nigdy – postanowiłam. - Ale pamiętaj co obiecałeś. - Pogroziłam mu palcem, a potem ponownie ułożyłam swoje dłonie na jego.
Tym razem sama od razu zaczęłam myśleć o ogrodzie, ale wizja nie była już nawet w części tak realistyczna, jak ta, którą on mi przysłał. Ale nagle przerwała się, a mnie otoczyła wyłącznie ciemność. Czułam się taka malutka w tej  niekończącej się pustce. Nie miałam pojęcia co się dzieje i jak się stamtąd wydostać. Szybko poczułam nieprzyjemny, kujący ból gdzieś w głowie, który narastał z każdą chwilą. 
<Wytrzymaj...> 
To był obcy głos, kobiecy i tak niewyobrażalnie łagodny, że natychmiast zalała mnie fala spokoju. Ból był gdzieś tam, wiedziałam o tym, ale nie odczuwałam go już tak dotkliwie. Zaczęłam się znowu martwić, gdy oprócz spokoju zaczęłam też czuć zmęczenie. Coraz większe. W końcu ledwo utrzymywałam przytomność i modliłam się, żeby tylko się obudzić i wyjść z tamtego miejsca. 
Nagle moje serce jakby wybuchnęło, ale zaraz wróciło do siebie i jedynie biło szybciej niż normalnie. Coś rozlało się we mnie. Docierało do każdego zakątka z taką szybkością, że cała się trzęsłam. Zmuszałam się, żeby nie panikować. Skóra zaczęła swędzieć, ale swędzenie szybko przerodziło się w piekący ból. Czułam się jakbym płonęła. Później targnął jakiś wiatr, nie wiadomo skąd i nie wiadomo jak. Zakręcił mną i na kilka sekund uniósł mnie w powietrze. Przyszła fala zimna i oblała mnie całą, otrzeźwiając mnie w mgnieniu oka. Pojawiło się dziwne uczucie chaosu i roztargnienia. Jakbym nie potrafiła się skupić na niczym, a moją uwagę odciągały tysiące drobnych sygnałów, chociaż żadnego z nich nie potrafiłam zidentyfikować. 
Wszystkie te bodźce znikały się i pojawiały, czasami czułam wszystko naraz, ale nigdy nie czułam pustki. To było wykańczające. Czuła się, jakbym wspinała się gdzieś po lodowatej skale, w upalnym słońcu, bez żadnych zabezpieczeń i do tego atakowana przez jakieś drapieżne ptaki. Albo jeszcze gorzej. 
Ciągle byłam w pustce, zaczęłam biec. Najpierw w jedną stronę, potem w drugą. Ale ona naprawdę była nieskończona, nie potrafiłam dosięgnąć żadnej ściany. Mój oddech w tym momencie był już tak nierówny, że zaczęłam obawiać się uduszenia. Płuca paliły teraz tak samo jak moja skóra. 
<Usiądź na ziemi, moje dziecko.>
Rozejrzałam się, ale nikogo tu nie było. Ta kobieta mnie obserwuje? Ale jak? Spojrzałam w górę, jednak tam też znajdowała się wyłącznie nieprzenikniona ciemność. Z braku lepszego pomysłu spełniłam jej prośbę. 
< A teraz weź głęboki oddech. Nic złego się nie dzieje. To wszystko jest naturalnym procesem.>
Mówiła tym łagodnym tonem, który już drugi raz zdołał wyprowadzić mnie z paniki. Skupiłam się na jej głosie i oddychaniu. Czułam się, jakbym dopiero się tego uczyła. Jakbym nie robiła tego poprawnie przez całe moje życie i dopiero teraz zaczęłam rozumieć na czym to polega. 
< Bardzo dobrze. A teraz skup się na drobinkach powietrza, które wdychasz. Są bardzo małe, ale potrafisz je znaleźć.>
Zdezorientowana wdychałam powietrze przez dłuższą chwilę, zastanawiając się jakim cudem mam to zrobić. Ale zaufałam jej i skupiłam na zadaniu całą swoją uwagę. Wcale nie zajęło mi to tyle czasu, jak się spodziewałam. Czułam, że powietrze składa się z wielu pomieszanych ze sobą, choć uporządkowanych cząsteczek. Różniły się od siebie w mniejszym lub większym stopniu, ale razem tworzyły ten konkretny gaz, który utrzymywał mnie przy życiu. 
< Wszystko jest stworzone z takich drobinek. Dotknij podłogi. Ona także jest z nich zbudowana, choć jako stały przedmiot, trudniej jest to wyczuć. Spróbuj.>
Przesunęłam dłonią po twardej, czarnej powierzchni. Była zupełnie gładka, ale nie ślizga. Gdybym tylko miała w ręku mniejszą część, jakiś kilkumilimetrowy fragment… ale musiałam sobie radzić z tym, co mam. Długo siedziałam i myślałam, ale to na nic. W końcu położyłam się, żeby całą sobą czuć materiał. Miałam wrażenie, że muszę podejść do tego trochę inaczej, niż do powietrza. Po dłuższej chwili analizowania tego w głowie, zaczęłam wyczuwać bardzo ciasne struktury. Ale gdy to już mi się udało, z każdą chwilą było łatwiej, aż w końcu wiedziałam już wszystko. 
< Możesz zmieniać strukturę. Dodawać i usuwać z niej cząstki. Budować. Teraz wstań i wyczuj je w ścianach i suficie. One tam są, choć bardzo daleko. >
- Ale nie mogę ich dotknąć… - szepnęłam.
< Nie. Ale wciąż potrafisz je wyczuć swoimi zmysłami. Starymi i nowymi. Użyj ich, a Ci się uda.>
Przełknęłam ślinę i wzięłam głęboki oddech, by zaraz zamknąć oczy i poświęcić moją pełną uwagę zadaniu. Mimowolnie wyciągnęłam ręce w górę, chcąc być jak najbliżej tamtego materiału. Pomyślałam, że skoro też jest taki czarny, to może składa się z tego samego co podłoga. I to był strzał w dziesiątkę, bo gdy zaczęłam przeszukiwać umysłem przestrzeń pod kątem tej konkretnej struktury, w końcu udało mi się ją dosięgnąć. Nie miałam pojęcia jak to działało. Zrobiłam to instynktownie. Niemal pisnęłam z radości.
< Zapamiętaj jak to się robi. Teraz skupimy się na czymś zupełnie innym. Magia jest wszędzie wokół Ciebie. Jej struktura jest inna niż cokolwiek we wszechświecie, dlatego wyczujesz ją bez problemu, kiedy wiesz czego szukasz. Twoja skóra jest naturalnym przewodnikiem dla tego rodzaju energii. Cały czas jej dotykasz. Skup się teraz na tym, co cię otacza, wyodrębnij materiały, które już znasz, a poczujesz magię.>
Pokiwałam głową, choć nawet nie wiedziałam, czy kobieta mnie widzi. Stanęłam trochę pewniej i przeciągnęłam się, aby się rozluźnić. Najpierw skoncentrowałam się na powietrzu, a potem rozszerzałam zakres swoich zmysłów tak długo, aż natrafiłam nimi na ściany. „Przytrzymałam” je przez chwilę, żeby odetchnąć i przystąpić do kolejnego kroku. Wyodrębniłam strukturę powietrza, a potem materiału ścian. I zostało coś… coś pięknego. Magia nie przypominała niczego, co wcześniej czułam czy widziałam. Nie była gazem, ale też nie ciałem stałym, ani cieczą. Była… niezwykła. Czułam jej delikatne mrowienie na swojej skórze. Po chwili zdałam sobie sprawę, że jest też we mnie. Była w mojej krwi, w moich narządach… 
< Możesz ją wykorzystywać, ale jedynie do czynienia dobra.>
Usłyszałam te słowa i natychmiast skojarzyłam je z księgą maga z Onelle-Krie. 
- Jesteś tą boginią…? Vieną?
< Tak, moje dziecko. Wkrótce nauczę Cię uzdrawiania, ale najpierw czas na wzniesienie tarczy. Nie popełnię drugi raz tego samego błędu. Ochronię Cię. Tak jak mówiłam, możesz zmieniać strukturę przeróżnych substancji. Magia nie podlega zwyczajnym prawom, ale możliwe są drobne zmiany. Skoro czujesz ją na swojej skórze, ściśnij cząsteczki magii wokół siebie tak, by utworzyły twardą tarczę. Możesz to zrobić tuż przy swojej skórze, tak jest łatwiej. Ale wiedź, że jeśli się postarasz, możesz też stworzyć ochronę dużo większą. Obronić siebie i innych przez magicznym atakiem.>
- Ah tak… - zamyśliłam się. - W porządku.
Z silnym postanowieniem, że dam radę, przystąpiłam do dzieła. I znowu przekonałam się, że to wcale nie takie łatwe. Czułam magię, ale nie potrafiłam zmusić jej, by mnie słuchała. Była osobnym żywiołem, a nie zwykłym materiałem. Zdecydowałam zmienić nastawienie i potraktować ją w inny sposób. Przypomniałam sobie łagodność głosu Vieny z taką samą subtelnością poprosiłam cząstki, aby ustawiły się w nieco inny sposób. Posłuchały! Od czasu do czasu mogłam dostrzec błysk na przeźroczystej, mrowiącej skórę osłonie. Martwiłam się, że jest trochę za cienka. 
< Bardzo dobrze. Teraz możesz dosięgnąć ścian i zburzyć je. Pamiętaj, aby zawsze poświęcać część uwagi na utrzymanie tarczy. Wkrótce będziesz to robić automatycznie, ale na razie uważaj. Nie bój się spadających kamieni. Nic Ci nie będzie.>
Spadające kamienie, powiadasz… Nie byłam do końca pewna, czy to dobry pomysł, ale ufałam jej. Nauczyła mnie już tak wiele w ciągu zaledwie chwili. Znała się na tym lepiej. Ponownie wyciągnęłam ręce i nawet nie poczułam, że tarcza je oplatała, chociaż na pewno tam była. Była równie ciężka co powietrze. Z łatwością odszukałam sufit, a potem stwierdziłam „raz kozie śmierć” i posłałam energię, która się we mnie tliła, do góry. Zanim tam dotarła zdążyłam jeszcze trzy razy zmienić zdanie co do tego zaufania do bogini, ale potem usłyszałam huk. U góry pojawiły się małe, jasne przecięcia. Nie wiedziałam co to, dopóki wszystko wokół mnie nie zaczęło się rozpadać. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz