środa, 27 grudnia 2017

Vincent cz. 10

Pobudki nigdy nie były specjalnie łatwe, ale gdy ktoś wbija Ci łokieć w żebra chcesz jak najszybciej wstać i go zamordować. To znaczy tak jest w moim przypadku, nie wiem jak z innymi ludźmi. Ragna raczej zrobiła by to samo. Lor pewnie nie musiałby się nawet budzić, żeby kogoś zabić. 
Tak czy inaczej żadnego łokcia  nie powinno tu być, więc otworzyłam oczy dość szybko. Spojrzałam na śpiącego Vincenta z uniesioną brwią, ale za chwilę przypomniałam sobie poprzedni wieczór. Gdy kładłam się spać, on siedział w nogach łóżka i analizował kolejną księgę. Musiał zasnąć w trakcie na tyle zmęczony, że jego silne postanowienie znajdowania się w nocy jak najdalej ode mnie, porządnie osłabło.
Przez chwilę patrzyłam się na niego z dezaprobatą, a potem ostrożnie przesunęłam go tak, żeby mi nie przeszkadzał. Niestety podczas tego manewru podskoczył przestraszony i nagle jakby czas zwolnił. Potężny kawał ściany odleciał w stronę Vincenta, odgradzając go ode mnie, a w  tym samym czasie okno eksplodowało i odłamki szyby poleciały w moją stronę. Cudem mój instynkt zareagował na tyle szybko, bym ukryła się za tą górką, która wytworzyła ściana osłaniająca Vincenta. Bez oddechu popatrzyłam za siebie. Kawałki szkła wbiły się w szafę na głębokość kilku centymetrów. 
I to zupełnie wyłączyło mnie z tego świata na dobrą chwilę. Gdy się już otrząsnęłam, Vincent siedział przede mną i przejęty uważnie badał, czy się nie skaleczyłam. Miałam kilka zadrapań na ręce, która wystawała, ale nawet tego nie poczułam. Powoli przeniosłam na niego wzrok. Nadal byłam w szoku. 
- Przepraszam, tak strasznie Cię przepraszam – mówił zdenerwowany. - To się nigdy nie powinno zdarzyć, mówiłem im! Poczekaj tu… zaraz to naprawimy!
W pośpiechu podbiegł do biurka i wywalił całą zawartość szuflady. Potem przeklął i zabrał księgę magów z Onell-Krie. Rozłożył mi ją na kolanach i zaczął wertować kartki, po czym zatrzymał się na jakiejś stronie. Zerknęłam na to, nadal czując się trochę jakby nie z tego świata. To był rozdział o uzdrawianiu, logiczne. 
- To nic takiego – powiedziałam w końcu, a raczej szepnęłam. - Tylko kilka rys, nie ma czego leczyć.
Przez chwilę przyglądał mi się w skupieniu. 
- Skoro tak… to może sama spróbuj… - zaczął ostrożnie.
- Co mam spróbować?
Pomalutku zaczynałam wracać do siebie, ale za każdym razem gdy wracałam wzrokiem do szafy, znowu robiło mi się słabo. Ale przynajmniej w końcu zrozumiałam dlaczego zachowywał się tak, jak się zachowywał. 
- Jesteś magiem… - oznajmiłam.
Pokiwał głową, dalej nie spuszczając ze mnie uważnego spojrzenia. 
- Nikt mi nie powiedział. - Tym razem w moim głosie dało się już wyczuć złość.
Vincent opuścił wzrok, wzdychając. Przetarł twarz dłońmi. 
- To przez rodziców. Wiedzieli, że nie kontroluję do końca moich mocy. Szczególnie pod wpływem silnych emocji i… takich różnych czynności. Przez to nie zgadzałem się na żaden ślub, ale oni nalegali i nalegali. Sama już wiesz jacy potrafią być.
- W życiu nie słyszałam, żeby Twój ojciec coś powiedział.
- To dlatego, że ucięli mu język, ale on zgadzał się w tej kwestii z matką. Skoro już było to takie konieczne to postanowiłem cholernie uważać, żeby nic Ci się nie stało, ale… nie wyszło…
Wydawało się, że jest tym szczerze przejęty i naprawdę bardzo się obwinia. Ostrożnie położyłam mu rękę na ramieniu, chociaż byłam przerażona. Jeszcze nigdy nie miałam do czynienia z magiem, ale oni byli pierdyliard razy potężniejsi niż czarownicy, a gdy walczyliśmy z takim jednym czarownikiem to ledwo uszliśmy z życiem. 
Był lekko zaskoczony, ale szybko posłał mi wdzięczny uśmiech. 
- Przepraszam, że musiałaś się dowiedzieć w takich okolicznościach…
- Mogło być gorzej… stwierdziłam, siląc się na choć trochę obojętny ton, ale głos mi zadrżał. - Dlaczego jesteś tutaj, skoro powinieneś być w Cytadeli i się uczyć…?
- Znowu – rodzice. Nie zgodzili się, żebym tam poszedł. Chodzi o to, że oni nigdy nie mogli mieć własnych dzieci i kiedy to zrozumieli – adoptowali mnie. Teraz jestem ich jedynym dzieckiem i chcą, żebym wszystko po nich odziedziczył. To by nie miało prawa bytu, gdyby posłali mnie do Istharrei. Ale teraz miałbym już wszystko pod kontrolą.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem. 
- Dlatego przeszukujesz te wszystkie księgi… próbujesz uczyć się sam…
Przytaknął i usiadł na podłodze pod ścianą. Dołączyłam do niego. 
- Mogę Ci jakoś pomóc? Może jednak przekonamy Twoich rodziców, mogę nawet urządzić im awanturę tysiąclecia, jeśli chcesz.
Uśmiechnął się lekko. 
- Nie… I tak już pomogłaś. Mogę się dużo nauczyć z tej książki, którą przetłumaczyłaś.
- Chociaż tyle… - westchnęłam. - Naprawdę mi przykro.
- Dzięki…
Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu. Mój mózg podczas tamtej akcji chyba mimo wszystko musiał trochę ucierpieć, a wnioskuję to po moich myślach. Były bardzo na na miejscu. Patrzyłam na Vincenta, który siedział pod ścianą, wyraźnie nieszczęśliwy i myślałam tylko o tym żeby go pocałować, wpleść palce w jego długie włosy, docisnąć do podłogi i…
- Wszystko w porządku? - zapytał, wyrywając mnie z tej wizji.
Policzki zaczęły mnie palić. Pokiwałam głową. 
- Nie masz czasem daru telepatii?
- Nie – odparł zdziwiony, a ja uśmiechnęłam się z ulgą.
- Więc w porządku. Wszystko w porządku. Chociaż właściwie mam pytanie… O co chodziło, kiedy mówiłeś o uleczaniu?
Uśmiechnął się pod nosem i dźwignął się z ziemi. Zaraz podał mi rękę, pomagając mi wstać. 
- Ja też mam swoje teorie – szepnął tajemniczo i zajął się wydłubywaniem szkła z szafy.
Nie bardzo wiedziałam co miałam na myśli. Tak czy siak stwierdziłam, ze przyda mi się trochę świeżego powietrza. 
- Muszę się przewietrzyć, pobyć trochę sama… - powiedziałam, stając przy drzwiach.
- Rozumiem… - powiedział i jeszcze raz kontrolnie zbadał mnie wzrokiem.
Miałam z kimś do pogadania, więc bez zbędnych ceregieli wyszłam z domu i ruszyłam w stronę miasta. Za godzinę miało zacząć się ściemniać, więc musiałam się pospieszyć. Weszłam do jednej z kamienic przy runku i doczłapałam się aż na czwarte piętro. Do mieszkania numer jedenaście weszłam bez pukania. Ragna naturalnie nie zamknęła ich na klucz, a ja byłam zbyt wkurzona, żeby jeszcze czekać aż łaskawie mnie zaprosi. 
W bojowym nastroju zaglądałam do każdego pomieszczenia, aż ją znalazłam. Nie była sama. Obściskiwała się na kanapie z jakimś gościem i nawet mnie nie zauważyła. 
- Cholero jedna, ja tu stoję – warknęłam ze zniecierpliwieniem.
Ona w ogóle nie przerwała, ale gościu spłoszony spojrzał na mnie z przerażeniem. Po chwili zastanowienia doszłam do wniosku, że jest to ten sam rydwanista, który podczas wyścigów posłał mi uśmiech. Teraz ja też się do niego uśmiechnęłam i to bardzo uroczo. A potem z tym słodkim uśmieszkiem powiedziałam mu w kilku słowach że jest proszony o opuszczenie lokalu.
Gdy drzwi się za nim zatrzasnęły, Ragna spojrzała na mnie z wyrzutem.
- Serio? Nie wiesz, że nie ładnie jest przerywać?
- Nie ładnie jest też wrabiać swoją przyjaciółkę w małżeństwo Z PIEPRZONYM MAGIEM! - wrzasnęłam już porządnie wkurzona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz