czwartek, 26 stycznia 2017

WS. cz. 2

Ból głowy był nieznośny. 
To pierwsze co zdołałam sobie uświadomić, gdy odzyskałam przytomność po spotkaniu z Zimowym Żołnierzem. Drugim był fakt, iż zostałam solidnie przywiązana do krzesła, na którym mnie posadzono. Zanim otworzyłam oczy, przez chwilę trwałam w bezruchu, nasłuchując. Chciałam się dowiedzieć, czy jestem sama, gdziekolwiek jestem, czy mogę usłyszeć jakieś znajome dźwięki lub poczuć charakterystyczne zapachy. Cokolwiek, co pozwoliłby mi na rozeznanie się w mojej sytuacji i nakreślenie planu działania.
W ciągu chwili dowiedziałam się, że... nie wiem nic. Było tu zupełnie cicho, jakbym przebywała w jakiejś próżni, a ta myśl przeraziła mnie na tyle, że musiałam otworzyć oczy. 
Podniosłam powieki powoli, bo okazało się, że nade mną wisi żarówka. Była na tyle mocna, by mnie razić, ale na tyle słaba, by nie oświetlać niczego poza bardzo niewielkim obszarem. Widziałam jedynie betonową podłogę i tyle. 
Jak w jakimś kiepskim filmie. 
- Chcę wiedzieć wszystko – usłyszałam zdecydowany głos Zimowego. 
- A ja chcę pucharek lodów. Tylko nie zapomnij o czekoladowej posypce.
Boże, Ruska, ogarnij się i znajdź sposób żeby się stąd wydostać!
I przestań mówić do siebie w drugiej osobie!
Wyszedł z cienia i stanął niedaleko.
- Kim jesteś?
- Czyli polowałeś na Raya? Czy jego też nie znasz i urządzasz pościgi za przypadkowymi samochodami w ramach rozrywki?
- Walczysz inaczej – powiedział, jakby wcale nie słysząc mojej wypowiedzi. - Ale zdradzają Cię szpony. Oni lubią eksperymentować z takimi rzeczami.
Nie do końca wiedziałam o co mu chodzi. Przez moment gapiłam się na niego, licząc, że wyjaśni mi co tu się właśnie dzieje, bo nie jestem w temacie, ale on tylko stał i milczał.
- Nie mam pojęcia co próbujesz tym osiągnąć – odparłam, siląc się na spokojny i pewny siebie ton. 
- Wiesz doskonale.
- Eeee… nie? Atakujesz nas bez ostrzeżenia, bez żadnego powodu, strzelasz żeby zabić i na koniec jeszcze porywasz. Doceniam niespodzianki, ale to jest już przesada. Więc powiedź o co Ci, do diabła, chodzi, albo…
No tak nie przemyślałam tego dobrze. 
- Albo co?
Żołnierz skrzyżował ręce na klatce piersiowej i popatrzył na mnie z zaciekawieniem, rzucając mi wyzwanie. Problem leżał w tym, iż naprawdę nie byłam wówczas w formie. Stajnia rozleniwia, a ja od… jakichś dwudziestu godzin nie jadłam, a dodatkowo ta walka na śmierć i życie. 
- Albo pożałujesz.
Wydawało mi się, że jest bliski od parsknięcia śmiechem, ale on tylko westchnął i podstawił sobie krzesło tyłem tak, żeby usiąść naprzeciwko mnie, mając oparcie jako barierę. Pomyślałam, że może jednak trochę się mnie boi i to dla bezpieczeństwa, ale chyba jednak kierował się własną wygodą. 
- Naprawdę?
Teraz się po prostu ze mnie nabijał. 
Prychnęłam i wywróciłam oczami. 
- Żebyś wiedział. Skończysz… źle! Bardzo, bardzo źle! Potrafię zabić na osiemdziesiąt dwa sposoby.
- Hm, kiedy Hydra szkoliła mnie, to było jakieś dwieście sposobów. Widać standardy zmieniają się z wiekiem.
- O program szkoleniowy Hydry dbam tyle co o zeszłoroczny śnieg, więc przejdź lepiej do konkretów i powiedź mi w końcu co tutaj robię. Bo trochę się spieszę, no wiesz, niektórzy mają życie.
- Jasne, jeszcze tylko jedno pytanie…
Zerwał się z krzesła i metalową ręką ścisnął moje gardło tak nieoczekiwanie, że autentycznie podskoczyłam ze strachu. Wbiłam w niego wściekłe spojrzenie, ale on odwzajemnił mi się bardzo podobnym. 
- Gdzie on jest?
Nawet starałam się coś powiedzieć, no ale jednak było to dość trudne zadanie, zważywszy na okoliczności. Szarpnęłam się raz i drugi, co chyba dało mu do myślenia bo uwolnił mnie z uścisku i oparł ręce na krześle, lekko nachylając je do tyłu. 
Próbował mnie przestraszyć. Ale żeby naprawdę doprowadzić mnie do ostateczności trzeba się było bardziej postarać. Jego poprzednicy podnieśli poprzeczkę dość wysoko. 
- Rayan Stark. Gdzie on jest?
- Możesz próbować, ale ja na pewno Ci nie powiem.
- Spokojnie, dojdziemy do części gdzie zmieniasz zdanie. Kim Ty jesteś, co? Pracujesz dla nich dla pieniędzy czy idei? Jak zrobili te szpony?
Chyba zrozumiałam co tu jest grane. 
- Jezu… Więc myślisz, że pracujemy dla Hydry? Dla Hydry… Serio?! I dlatego tu jestem i dlatego marnujesz mój cenny czas i… Jezu! Mogłeś zapytać, wiesz? Nie! Nie pracujemy dla tych zasrańców! Ray działa w S.H.I.E.L.D. ja póki co mam inne zajęcia, ale nigdy, nigdy przenigdy, nie pracowałam i nie będę pracować dla Hydry! - praktycznie wykrzyczałam mu w twarz.
- To skąd masz te szpony?!
- Bo jestem mutantką i odziedziczyłam to po tatusiu?! Wiem, że przez te sześćdziesiąt lat byłeś trochę nieobecny umysłowo, ale o mutantach chyba słyszałeś, co?! Nie każdy, kto ma moce, musiał je od razu nabyć w jakimś… jakimś laboratorium!
- Więc od zawsze je masz?
- Tak! To znaczy… no nie wiem, miałam jakieś dziesięć lat?
- Jak to jest w ogóle możliwe?! Są metalowe i Twoje kości… też są tak twarde jakby…
- Tiaa… - westchnęłam. - Są pokryte adamantium, to taki metal. 
Nagle zrobiło się ciszej, przestaliśmy na siebie wrzeszczeć. Zimowy odsunął się i przeszedł się po pomieszczeniu, po czym z powrotem usiadł na swoim krześle. 
- Mam dowody, że Rayan Stark pracuje dla Hydry. Jest dość wysoko postawionym agentem.
- Mylisz się – odparłam. - On nie ma z nimi nic wspólnego.
- Jak powiedziałem - mam dowody. Nie zabijam bez tego.
Dobra wiadomość: nie zabije mnie. 
Zła wiadomość: … co on właśnie powiedział…
- Jakie dowody?…
- Głównie fotografie i potwierdzone informacje od ludzi.
- Jakich ludzi?
Nie za bardzo chciał o tym mówić, ale ja musiałam wiedzieć. 
- Są dwaj goście, którzy pracują pod przykrywką. Wiedziałbym, gdyby Rayan Stark był jednym z nich. Są zdjęcia jego w towarzystwie szefów Hydry. Są zdjęcia w ich bazach. Są jego podpisy na dokumentach. To dla mnie więcej niż wystarczająco dużo.
- Nie. - Pokręciłam głową, próbując wymyślić jakieś usprawiedliwienie. - Mówisz, że on kręci się w towarzystwie szefów. To znaczy, że to bardzo ważne i że jego praca pod przykrywką jest bardzo, bardzo… że to delikatna sprawa. Muszą trzymać to w wielkiej tajemnicy… Przecież nie ma innego wyjścia.
Nie odezwał się. Po prostu patrzył. Z resztą chyba wciąż nie był do końca przekonany, czy nie ma przed sobą efektu eksperymentów szalonych naukowców Hydry. W końcu wstał i wszedł w ciemność, by po chwili wrócić z jakimiś papierami. Pokazał mi te zdjęcia. 
- Że niby jak długo w tym siedzi? - odezwałam się nagle, po chwili zupełnego wyłączenia.
- Aktywniej od roku, ale wszystko wskazuje na to, że już kilka lat. Nikt nie doszedłby tak szybko na ten poziom. Chyba, że ktoś z rodziny już tam doszedł.
- Nie, nie… jego ojciec pracuje w FBI… a matka.. nie wiem, coś ze sztuką… Rok temu przypadkiem spotkaliśmy się po latach. Załatwiłam mu pracę w S.H.I.E.L.D…. Czy to… Nie, nie, nie. Nie. Nie ma mowy.
- Myślisz, że to nie był taki przypadek?
- C-co?
Za dużo myśli, za wiele chaosu… Nie potrafiłam się skupić, ciągle traciłam wątek i odpływałam gdzieś. Byłam zupełnie zdezorientowana tym, co się właśnie działo.  Popatrzyłam na niego nieobecnym wzrokiem, bo wydawało mi się, że coś mówił, ale nie byłam pewna. 
- Jesteś... tak zupełnie pewny? W stu procentach?
- Tak.
- Jasna cholera, ten dupek zrobił to po raz drugi… Jak mogłam mu uwierzyć, czy już naprawdę… Zabiję go! Wypruję mu wszystkie flaki, potnę na maleńkie kawałeczki i rozszarpię to co zostanie i…
- Najpierw wyjaśnisz mi dokładnie kim jesteś i jakim cudem masz w sobie ten metal. Nie jestem pewny, czy jesteś taka niewinna, po tym co dzisiaj widziałem.
- Oh, nie jestem niewinna. Robiłam złe rzeczy… tylko nie dla ludzi, o których myślisz.
- To znaczy?
- To tajne.
- Mam to gdzieś. Mów.
- Boże, odwal się, okej? Wypuść mnie, a potem zajmij się swoim żołnierzowaniem. Nie zamierzam Ci się zwierzać.
- Właściwie to będziesz musiała.
Sięgnął ręką w ciemność, po czym przyciągnął do siebie wózek na bardzo zgrzytających kółkach. Na blacie leżał piękny zestaw lekko już zardzewiałych narzędzi. Były tu śrubokręty, obcęgi, nożyce… 
- Myślisz, że to robi na mnie wrażenie? - Uniosłam brew. - Bywało gorzej.
- Zobaczymy…
Sięgnął po losowo wybrany przedmiot, którym okazał się być bardzo ostry i długi szpikulec. 
- Jak bardzo gorzej – zapytał, zbliżając się. Usilnie starał się znaleźć strach w moich oczach. 
- Bardzo.
- Może mnie nie doceniasz.
- Może to Ty nie doceniasz mnie.
- Nie mogę Cię wypuścić, dopóki mnie nie przekonasz, że nie masz nic wspólnego z Hydrą. Powiem Ci, że w tym momencie od wolności dzieli Cię jedynie ta historia. Czy to Hydra Cię ulepszyła?
- Ulepszyła? - powtórzyłam zdenerwowana. - Bardzo dziękuję za takie ulepszenia – wycedziłam przez zaciśnięte zęby i odmówiłam kontaktu wzrokowego, wbijając spojrzenie w ciemność. - Nie. Nie mam nic wspólnego z Hydrą. 
- No dobrze, mamy jakiś punkt zaczepienia.
Odłożył narzędzie i znowu usiadł naprzeciwko, akurat na linii ja-martwy punkt, w który się gapiłam. 
- Kto to zrobił? I… jak?
- Nie lubię o tym mówić, okej? Po prostu.. odpuść. 
- Kto.
Przez chwilę walczyliśmy na spojrzenia. Jednak byłam w znacznie gorszym położeniu, więc to niestety ja odpuściłam jako pierwsza. I nawet moje wkurzenie nie mogło mi pomóc. Wzięłam głęboki oddech i uniosłam wzrok gdzieś w górę. Później błądziłam nim wszędzie, byle nie tylko w oczy Żołnierza.
- To był zespół naukowców… gdzieś padło nazwisko Stryker, gdzieś Doktor Cornelius… Projekt Weapon X. Oni zamieniali mutantów w… dosłownie w chodzącą, żyjącą broń. Może wciąż to robią, nie udało mi się ich wytropić…
- Kiedy to się stało?
- Jakieś dziewięć lat temu… kilka dni wcześniej obchodziłam szesnaste urodziny.
Milczał tak długo, że zdecydowałam odpowiadać na jeszcze nie zadane pytania. Te obrazy, które zaczęły pojawiać się w mojej głowy były nie do zniesienia. Zaciskałam palce na oparciach krzesła, drapałam o drewno, ale to nic nie dawało. Kiedy  wspomnienia już się pojawiły, nie mogłam się ich pozbyć.
- Pół wieku temu zrobili to samo mojemu ojcu, to był pierwszy raz, gdy eksperyment się powiódł. To ze względu na jego moce.  Odziedziczyłam je po nim. Tak samo jak moja siostra. Musieli się o mnie dowiedzieć, bo to nie był przypadek, a zorganizowane porwanie. Później dowiedziałam się, że przewieźli mnie do Kanady. Mała cela bez okien, bez światła. Było ciemno dopóki ktoś nie otworzył drzwi. Nigdy nie byłam bardziej przerażona niż tego dnia. Chodziło tam mnóstwo ludzi… niektórzy w białych fartuchach, a inni w mundurach… Nie zwracali uwagi na to, że krzyczę, że… chcę wrócić do domu i… - głos zaczął łamać mi się na tyle, że musiałam przerwać. Czułam, ze zaraz się rozpłaczę, ale nie miałam już na nic wpływu. Wzięłam głęboki oddech. - Omijali mnie szerokim łukiem, kiedy strażnicy prowadzili mnie do tego zbiornika…  N-nie byłam dość silna, żeby się wyrwać… przywiązali mnie i odeszli, a główne światła zgasły. Boże, bałam się tak bardzo… Błagałam żeby mnie wypuścili, bo przecież nic im nie zrobiłam! Ale zachowywali się jakby byli głusi. Nie ruszało ich to. Ktoś założył mi maskę z tlenem. Wtedy ta maszyna… zaczęłam zanurzać się w wodzie… Była lodowata… z każdą kolejną sekundą… - łzy ciekły mi po twarzy strumieniami, nie mogłam należycie nabrać w płuca powietrza – Ale najgorszy koszmar zaczął się wtedy, gdy… ta maszyna zaczęła się zbliżać. To były… jakby wielkie strzykawki… były tuż nade mną… trzy z nich
tuż nad moją głową. Widziałam je i nie mogłam nic zrobić! Były rozgrzane do czerwoności, woda też zaczęła się rozgrzewać… Przez chwilę nic się nie działo… zupełna cisza… jakby czas się zatrzymał…  I wtedy się zaczęło. Wszystkie te igły wbiły się we mnie i zaczęły pompować adamantium. Ja… to… to bolało tak bardzo… jakbym paliła się żywcem, była dźgana setkami noży i topiła się jednocześnie! Wtedy umarłam… - potrzebowałam chwili na wyciszenie się. Dopiero gdy uspokoiłam oddech mogłam kontynuować. - Nie wiem jak długo to trwało, ale to było najlepsze co mogło mnie wtedy spotkać. Cały ból odszedł. Ale w końcu się obudziłam. I nie podobało mi się to co czułam… jakby przygwoździł mnie ogromny głaz. Chciałam wydostać się z wody, ale nie mogłam się podnieść, a jeszcze te pasy i… Bali się mnie uwolnić, więc spuścili wodę. Spędziłam tam kilka miesięcy. A odczuwałam przemijanie każdej pojedynczej sekundy. Nie potrafię nawet powiedzieć, który moment był najcięższy, nie licząc tego początku.  Jak mówiłam… chcieli stworzyć broń. Zaczęło się szkolenie. Byłam traktowana jak dzikie zwierzę i kazano mi zabijać. Gdy nie chciałam wykonać polecenia, byłam karana bólem albo głodem. Wcale nie chciałam tego robić, ale musiałam, żeby przetrwać, żeby się stamtąd wydostać… W końcu się udało. Chociaż nie miałam nic i byłam zupełnie sama nie chciałam wracać do domu… uparłam się, że przetrwam w tym piekle i później tak samo uparłam się, gdy byłam już wolna. Dużo kradłam. Starałam się nie krzywdzić ludzi, ale czasami… czasami się to zdarzało… Odnalazłam się w Los Angeles, gdzie po raz pierwszy od pół roku rozmawiałam z ludźmi normalnie, a przynajmniej tak normalnie jak potrafiłam. Nie byli aniołami, bo swoje za uszami mieli, ale… stali się moimi przyjaciółmi i dzięki nim stopniowo wracałam do życia. - Dopiero wtedy odważyłam się spojrzeć Zimowemu Żołnierzowi w oczy. Byłam wściekła i w rozsypce. - Teraz jesteś zadowolony?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz