niedziela, 27 października 2019

Rudzik

Otworzyłam duże, balkonowe okna, żeby do środka wleciało trochę świeżego powietrza. Zbliżał się już wieczór, a kolejna czerwcowa burza chyba kręciła się w okolicy, więc nie przyniosło to większego pożytku, ale dało się odczuć drobną różnicę. Wróciłam na łóżko, gdzie miałam rozłożone kredki i stojak na laptopa, gdzie postawiłam sobie tekturowy karton z przyklejonym do niego rysunkiem. Nucąc pod nosem wróciłam do pracy nad portretem, co jakiś czas zerkając na psa.
Marvel smacznie spał na podłodze, co jakiś czas potrząsał uchem, by odpędzić jakąś irytującą muchę. Teoretycznie rzecz biorąc nasz owczarek niemiecki był jeszcze szczeniakiem, ale wyglądał już jak dorosły pies i do tego szkolony do zabijania. W rzeczywistości nie skrzywdziłby muchy, co właśnie miałam okazję potwierdzić. Otrząsał się co kilka sekund, ale nawet nie pomyślał o tym, żeby ją złapać i zjeść, jak robi to większość psów.
W pewnym momencie Marvel podniósł głowę i czujnie postawił uszy. Wiedziałam już co to oznacza. Wyścig miał się rozpocząć… Zanim mój rywal zdołał pozbierać się ze ślizgich paneli, zeskoczyłam z łóżka i jednym susem dotarłam do drzwi. Były otwarte, więc tylko złapałam się framugi, by nie stracić równowagi na zakręcie. Dobiegłam do schodów, ale w tym momencie owczarek nie tylko zdołał się podnieść, ale dogonił mnie i zgrabnie wyminął, chociaż próbowałam zablokować mu drogę.
- No nie! - krzyknęłam, ze śmiechem, ale nie zamierzałam się poddać.
Niemal zabijając się przy tym, przeskakiwałam po kilka schodków naraz, byle szybciej dostać się do holu. Ale jeszcze zanim tam dotarłam, widziałam jak drzwi się otwierają i Marvel z całą swoją siłą skacze na wchodzącą do środka Robin. Oczywiście dziewczyna była przygotowana na to, że któreś z nas to zrobi, dlatego wcześniej zaparła się rękami o ściany i nie dała się przewrócić. Za to roześmiała się na głos, gdy przeszczęśliwy pies zaczął lizać ją po twarzy z takim entuzjazmem, jakby nie widział jej co najmniej od roku. W rzeczywistości wyjechała tylko na weekend. Ja stanęłam obok i jako pokonana usiłowałam cierpliwie czekać na swoją kolej. Ale Marvel nie odpuszczał i cały czas domagał się pieszczot, produkując przy tym te swoje dźwięki z pogranicza mruczenia i piszczenia.
- That’s enough, boy… - Robin próbowała go od siebie odepchnąć, ale on ciągle wracał.
W końcu wylądowała na podłodze i znowu wybuchnęła śmiechem, podczas gdy owczarek ze zdwojoną siłą zaczął się w nią wtulać.
- He missed you so bad… - powiedziałam z westchnieniem. - You know, I didn’t even feed him. I’m a terrible mother. He loves you more.
- What?! - Złapała Marvela za policzki i spojrzała mu prosto w oczy z przerażeniem. - You can’t have a favorite mom! You must love us both equally! - wytłumaczyła mu z pełną powagą.
Marvelowi chyba nie spodobała się ta myśl i poszedł dokończyć swoje śniadanie. W końcu mogłam  rzucić się na Robin i przytulić ją tak mocno, że prawie połamałam jej żebra. A ona nie była mi dłużna. W końcu stwierdziłyśmy, że nie możemy dłużej nie oddychać i poluzowałyśmy uścisk. Pocałowała mnie w czubek nosa, a potem cicho westchnęła opierając swoje czoło o moje. Przymknęłam oczy i uśmiechnęłam się.
- How did it go? - zapytałam cichutko, żeby nie psuć chwili.
W odpowiedzi posłała mi jedynie tajemniczy uśmiech, po czym złapała mnie za rękę i poprowadziła do kuchni.
- I’m starving… - westchnęła, przeszukując szafki.
W tym czasie usiadłam na barowym krześle przy blacie i przyglądałam się jej wyczekująco. Robiła to specjalnie, byłam pewna. Odwlekała jak mogła, byle tylko się ze mną podroczyć. Od wczoraj próbowałam wysępić jakieś informacje przez telefon. To było ważne spotkanie! Musiałam wiedzieć!
- Rudziku, doprowadzasz mnie do szału… - wymamrotałam, posyłając jej pełne wyrzutu spojrzenie.
Odwróciła się i z rozbawieniem uniosła brwi.
- What was that? Some curse word? - wyszczerzyła się.
- The worst of them. - Pokazałam jej język i zeskoczyłam z krzesła. - Fine. You don’t have to tell me. You can keep you secrets and I will keep mine.
- Pff, you don’t have any secrets.
- Oh, you would be surprised… - Posłałam jej zadziorny uśmiech i ruszyłam w stronę schodów.
Robin zaśmiała się.
- Alright, alright! I’ll tell you just come back, sweet potato!
- Do I really look like the potato? - Wychyliłam się zza ściany i posłałam jej absurdalnie oburzone spojrzenie.
- I said „sweet potato”! There’s a difference!
Zmrużyłam oczy, nie odrywając od niej wzroku.
- I don’t think so but I’ll forgive you anyway – westchnęłam i wróciłam do kuchni.
Usiadłam na moim wcześniejszym miejscu, złożyłam ręce i patrzyłam na nią pytająco. Oczywiście Robin stwierdziła, że to idealny moment na walkę na nie mruganie. Ale nie odrzuciłam wyzwania. Gapiłyśmy się na siebie, próbując robić dziwne, straszne, lub głupie miny, by znokautować przeciwnika. Ale obie byłyśmy w tym dobre. Lata praktyki. W końcu jednak nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem. Robin, podobno zmęczona i wygłodniała, zaczęła skakać dookoła mnie i wykrzykiwać, a Marvel szybko się do niej przyłączył. Ukryłam twarz w dłoniach, nie mogąc powstrzymać się od śmiechu. Czy ona naprawdę musi to robić. Pocałowała mnie w policzek i usiadła obok, cały czas się szczerząc. W międzyczasie szukała czegoś na telefonie.
- DRUMBLE, PLEASE! - wykrzyknęła, po czym nacisnęła guzik odtwarzania, a z komórki faktycznie rozległy się głośne uderzenia bębna. Czekałam w napięciu. - I’VE GOT IT!
- WHAT?!
- I’ve said I’ve got it, little hummingbird – powtórzyła ze śmiechem, a ja od razu rzuciłam się jej na szyję, prawie zrzucając z krzesła. Byłam jeszcze gorsza niż Marvel. Stwierdziłam, że to za mało. To nie było to. Złapałam ją za ręce i ciągnęłam ją w podskokach po całej kuchni, ciesząc się jak dziecko. Ona szybko się przyłączyła. Gdyby ktoś teraz zajrzał przez okno mógł się mocno zdziwić. Dwie wariatki w pełni swojego szaleństwa! Gdy byłyśmy już zbyt zmęczone tym skakaniem i śmianiem się, prawie nie mogąc oddychać mocno ją przytuliłam.
- I’m so proud of you! Tell me more!
Zaśmiała się, próbując złapać oddech. Usiadłam na blacie i przyciągnęła mnie do siebie.
- It’s a standard deal. My lawyer siad that I won’t find anything better. At least for now. We’re producing one album and then we’ll see…
Szczerzyłam się jak głupia, z wypiekami na twarzy słuchając jej relacji. Ona sama też była przejęta i szczęśliwa, ale także bardzo zmęczona.
- Okej. How about I make you some scrambled eggs with ham so you can go take a shower in the meantime?
- Sounds perfect.
Zeskoczyła z blatu i mnie przytuliła, po czym ruszyła na górę. Ja w tym czasie zabrałam się za robienie kolacji. Jak zwykle gdy ktoś kręcił się po kuchni, Marvel czuł potrzebę by temu komuś towarzyszyć. Chodził mi przy nodze, prezentował się jakbyśmy brali udział w wystawie. Gdy się zatrzymywałam, prościutko siadał i patrzył na mnie błagającymi oczami. Gdy poczuł zapach szynki   stracił tę samokontrolę i zaczął popiskiwać. Wywróciłam oczami i niepostrzeżenie, niby przypadkiem, zrzuciłam kawałeczek mięsa na podłogę.
- Ojej… - powiedziałam, udając zaskoczoną, gdy Marvel rzucił się na to, jakby nie jadł od tygodnia. - But you know you have a food in your bowl, right? - zapytałam, ale on spojrzał tylko na mnie jak na kosmitkę. No tak, w misce nie było szynki, a sucha karma, więc nie liczy się jako jedzenie. Westchnęłam i wróciłam do gotowania. Jajecznica nie była specjalnie problematycznym daniem, więc już po 15 minutach wszystko było gotowe.
Rozłożyłam talerze na blacie, postanowiłam zrobić też herbatę. A czajnik zaczął gwizdać akurat wtedy gdy Robin weszła do kuchni w szlafroku.
- It couldn’t handle the view. - Wyszczerzyłam się, a Robin zalotnie zatrzepotała rzęsami.
Nachyliła się nad talerzem i zaciągnęła zapachem parującej jajecznicy.
- God… I missed that…
- You were gone for three days – przypomniałam jej i postawiłam przednią jej ulubiony kubek z nutką zamiast uszka. - I counted.
- I know you were. - Posłała mi w powietrzu całusa i zabrała się do jedzenia.
Podczas kolacji opowiadała o swojej małej wycieczce do Warszawy, o spotkaniu z producentem, o próbnym nagraniu w studiu. Była tym tam zaaferowana, że zapomniała o temperaturze herbaty i sparzyła sobie język. Ale nawet to jej nie powstrzymało.
Marvel warował na podłodze tuż pod nami, wyczekująco patrząc to na jedną, to na drugą, w nadziei, że coś mu rzucimy. Jednak my byłyśmy bezlitosne. Dokończyłyśmy posiłek nie zostawiając pieskowi ani odrobinki. Robin pozmywała, wiedząc, że tego nienawidzę. Ja w tym czasie poszłam upewnić się, że brama jest zamknięta i przy okazji wypuściłam psa, żeby wybiegał się przed nocą. Na dworze było już zupełnie ciemno, ale wcale nie zimno. Nadal nie było czym oddychać, ale w ogóle mi to nie przeszkadzało, gdy zagapiłam się na gwiazdy i na chwilę odpłynęłam do innego wszechświata. To było miłe. Ale jeszcze milszy był powrót do tej rzeczywistości. Marvel polizał mnie po ręce, dopominając się pieszczot, których tym razem nie potrafiłam mu odmówić.
- Wracamy do domu – powiedziałam po kilku minutach drapania go po grzbiecie, co uwielbiał najbardziej.
- You want our son to be bilingual? - zapytała Robin, stając w drzwiach ze skrzyżowanymi rękoma. - So you two can keep secrets from me? I’m so disappointed… - spojrzała na psa ze złamanym sercem, ale kiedy tylko rzucił się na nią, wybuchnęła śmiechem i zaczęła się z nim siłować. To nic, że przy okazji porozrzucali wszystkie buty w przedpokoju. Po prostu próbowałam na nich nie stawać, a posprzątać można jutro…
Zgasiłam światła na dole i poszłyśmy do sypialni na piętrze. Oczywiście zapomniałam, że przecież rozłożyłam się na łóżku ze swoim dorobkiem życiowym, więc musiałam jeszcze poprzenosić to wszystko do szafek. Robin w tym czasie tłumaczyła Marvelowi, że będzie mu lepiej, gdy pójdzie spać do kuchni. Ale on wcale nie zgadzał się z jej argumentami i kontem oka obserwował łóżko, niczym drapieżny ptak, śledzący swoją ofiarę. W końcu Rudzik się poddał. Machnęła ręką, a pies w sekundę leżał już w nogach łóżka. Jeszcze kiedy wchodziłam do łazienki słyszałam głośne westchnienie Robin i parsknęłam śmiechem.
- That is now funny! - krzyknęła. - He’s spoiled!
- And whose fault is that!? - zaśmiałam się, próbując się przekrzyczeć przez zamknięte drzwi.
Po tym pytaniu zapanowała cudowna cisza.
Wzięłam prysznic, usiłując nie zmoczyć przy tym włosów. Po części się udało, ale musiałam je odrobinę dosuszyć suszarką. Przebrałam się już w piżamę w świnki morskie i otworzyłam drzwi, żeby trochę schłodzić pomieszczenie.
Robin weszła do środka, przytuliła mnie od tyłu i oparła podbródek o moje ramię. Uśmiechnęłam się do naszego odbicia, jednocześnie próbując jej przypadkiem nie przyłożyć suszarką.
- We look like two cute stick insects.
- Hm… One is cute, the other one is just super awkward – wymruczałam pod nosem.
- I’m not that awkward! - odparła z zadziornym uśmieszkiem, a ja jedynie wywróciłam oczami. - Hey, what would you say to a little walk tomorrow morning?
- Define „morning”... - poprosiłam ostrożnie, odkładając już suszarkę. Zabrałam się do zaplatania włosów w dwa warkocze. Aktualnie różowo fioletowe. Robin spontanicznie zaczęła mi w tym pomagać.
- Well… 5 a.m… maybe…?
Spojrzałam na jej odbicie w lustrze. Nie żartowała.
- But…
- You love sunrises! We can go by the lake! And we will take camera and guitar and snacks!
- We don’t have snacks. I was to lazy to go shoping.
- You’re not helping, muffin. So we can take carrots or whatever we have.
- Bread… No. Bread’s out too… I guess we still have one egg.
Robin parsknęła śmiechem, opierając głowę moje plecy, próbując nie oszaleć. Policzyła do dziesięciu, westchnęła i wróciła z nową energią.
- Okay. So we will take one egg so I can smash it on your head when we will get there and you say „thank you, for bringing me here!”.
- Deal.
Uśmiechnęła się i dokończyła plecenie warkoczyka.
Marvel nie ruszył się z łóżka, a gdy chciałyśmy do niego dołączyć spojrzał na nas z obrazą majestatu. Przez chwilę udawałyśmy, że nas to obchodzi i przepraszałyśmy panicza za naruszenie jego czasu na odpoczynek, ale szybko stwierdziłyśmy, że jesteśmy już na to zbyt zmęczone. Mając Rudzika w końcu przy sobie zasnęłam w błyskawicznym tempie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz